
Być ojcem
Wydaje się, że bycie ojcem jest naprawdę trudne. Prawdziwa bliskość ojca i dziecka wywołuje niesamowite wzruszenie, jednak jak łatwo jest stać się ojcem-zimnym i odległym autorytetem albo ojcem nieobecnym, który może wprawdzie świetnie zarabiać i troszczyć się o najwyższy poziom życia swoich dzieci, ale nie dawać im tego, co najcenniejsze – swojej obecności, bliskości – niedoskonałej, ale dla dziecka niezastąpionej.
To nie mój teren
Wielu ojcom wydaje się, że to kobieta potrafi lepiej zajmować się dziećmi i wychowywać je. Czasem nawet mają wrażenie, że są zbędni, niepotrzebni. Że ich miejsce jest nie w domu, a np. w pracy, a ich wartość sprowadza się do zarabiania na rodzinę. Jednocześnie powoli następują kulturowe i społeczne zmiany w nastawieniu do ojcostwa, a ojcowie coraz częściej biorą aktywny udział w wychowaniu dzieci, realizując się w tym, spełniając również i swoje potrzeby.
Jednakże może to być bardzo trudne i frustrujące, że partnerka wręcz z dnia na dzień zaczyna ogromną ilość swojej uwagi poświęcać dziecku. Normalne jest odczuwać w takiej sytuacji zazdrość o dziecko, co może z kolei sprawiać, że ciężej jest się ojcu do dziecka zbliżyć. Wielu mężczyzn boi się popełnić jakiś błąd, zrobić „coś głupiego”. Czują, że to „nie ich terytorium”, że to terytorium kobiet, bo przecież często w momencie, gdy rodzi się dziecko, na horyzoncie pojawia się matka partnerki, która pomaga zajmować się dzieckiem, zwłaszcza w pierwszych tygodniach i miesiącach jego życia.
W takiej sytuacji mężczyzna może czuć się odsunięty na dalszy plan, drugi, a może i trzeci albo czwarty. Zdarza się, że kobiety dają mu do zrozumienia, że lepiej zajmą się dzieckiem. Mężczyzna odsuwa się więc i skupia uwagę na czymś innym, co buduje jego pewność siebie i daje poczucie sprawczości, kompetencji. Każdy z nas ma wszak potrzebę czuć, że jest dobry w tym, co robi i że osiąga sukcesy. Czy można zatem pogodzić tę potrzebę z byciem „pełnowymiarowym” ojcem? Jak odnaleźć się w ojcostwie, nie tracąc siebie i swojej niezależności? Czy można przezwyciężyć swoje obawy? Być ojcem naprawdę bliskim dziecku, nie tracąc u niego szacunku i autorytetu?
Pozostać sobą
Wielu z nas boi się w bliskiej relacji utracić swoją odrębność i niezależność, możliwość decydowania o sobie, „pole manewru” do realizowania planów i potrzeb. Podobnie może być z ojcostwem. Wiąże się ono z wieloma zmianami w życiu, wyrzeczeniami, ogromną odpowiedzialnością. Ojcem jest się już później do końca życia. Czy to może przerażać? Oczywiście, że tak. Może towarzyszyć ci lęk, przerażenie, chęć wycofania się, ucieczki. Myśli, że nie dasz sobie rady, nie staniesz na wysokości zadania, nie będziesz dobrym ojcem, autorytetem dla dzieci, że dzieci nie pokochają cię, nie obdarzą szacunkiem. Myśli, że nie jesteś wystarczający. Warto pamiętać, że są to tylko myśli. Nie przesądzają one w żadnym stopniu o tym, jakim będziesz lub jakim jesteś ojcem. W tym miejscu warto to jasno zaznaczyć – dobry ojciec to nie ojciec idealny, nieomylny, niepopełniający błędów. Zawsze obecny, zawsze dostępny, nigdy nie zezłoszczony, smutny, zmartwiony. To nie są synonimy dobrego ojca. Bo czy ktoś z nas jest w stanie być z a w s z e dostępny dla swojej rodziny? Przecież potrzebujemy momentów spędzonych w samotności lub z przyjaciółmi; wyjazdów, odpoczynku, oderwania się. Dziecko potrzebuje widzieć, że rodzice, będąc z nim blisko, nie muszą poświęcać całego swojego życia i swoich planów, hobby, przyjaciół, swojego związku (!). Uczy się wtedy, że bliskość nie polega na zapominaniu o sobie, rezygnowaniu z siebie. Że można kochać, być blisko z drugą osobą i jednocześnie pozostawać sobą. Wtedy ukochana osoba nie „odbiera nam wszystkiego”, nie czujemy się przy niej uwięzieni, ograniczani, niepełni. Zamiast tego kochamy i czujemy wdzięczność. Rozwijamy się razem, a relacja nas uskrzydla.
Być gotowym
A co z poczuciem gotowości do roli ojca? Jacek Dukaj napisał: „Doświadczenia ojcostwa – że mężczyzna staje się ojcem – nie można porównać do doświadczenia macierzyństwa. Matką staje się stopniowo, w wielomiesięcznym procesie, kobieta dorasta do tej myśli i roli w miarę jak dziecko w niej rośnie. Ojciec zaś staje się ojcem nagle, z dnia na dzień, z godziny na godzinę, w jednej chwili spada to na niego jak ostrze gilotyny oddzielające czas nieojcostwa od czasu ojcostwa. Gdy po raz pierwszy weźmie dziecko na ręce, wtedy uwierzy w jego realność. Albo, co gorsza, gdy dowie się wtem pewnego dnia: „Masz syna”, „Masz córkę”. Bez etapów pośrednich. Nie istnieje mężczyzn stan błogosławiony. Nie noszą ciąży. Nie doświadczają ojcostwa we własnym ciele. Nie można się przygotować.”
Czy zatem da się być gotowym? Czy trzeba być gotowym? Przywiązanie budzi się stopniowo, relacja buduje się dzień za dniem, krok za krokiem. Nie musi być od razu, na już. Warto pomyśleć o rozmowach, spotkaniach z innymi obecnymi lub przyszłymi ojcami, o wymianie spostrzeżeń i doświadczeń. Takie kontakty mogą dać wiele wsparcia i dodać sił.
Kim jest ojciec?
W naszej kulturze zakorzenił się obraz ojca jako wymagającego i stanowczego rodzica, który ustala zasady i zaprowadza porządek. Ma duży posłuch i wymaga dla siebie szacunku, nieraz bezwarunkowego. Jest nauczycielem, autorytetem. W tym obrazie brakuje jednak czysto „ludzkiego” pierwiastka, brakuje miejsca na ciepło, bliskość, czułość, niedoskonałość. Łatwo nie odnaleźć siebie w tym wzorcu i czuć, że „to nie dla mnie”, nie spełniam wymagań ideału ojca – dlatego lepiej się wycofać. A może to czas, aby zmienić ten ideał, zamiast próbować się do niego dostosować lub od niego uciec? Zapytać, jakiego ojca dzieci naprawdę potrzebują. Jakim ojcem chcę być, kim pragnę się stać, co chcę i co mogę dać.
Jaki ojciec jest najlepszym nauczycielem? – taki, który jest blisko. Nie odsuwa się, bo wie, że jako ojciec może pozostać sobą. Taki, który chce się uczyć i rozwijać; dawać, ale także czerpać od parterki, od dziecka. Zna siebie i swoje emocje, akceptuje je, potrafi troszczyć się o siebie. Zna swoje wady i zalety. Jest pogodzony ze sobą i swoimi ograniczeniami, wyrozumiały dla samego siebie, a przez to także dla innych. Daje sobie prawo do błędów, niedoskonałości, poczucia słabości. Nie unika odsłaniania się, wyrażania emocji i potrzeb, mówienia o nich. Potrafi przepraszać i pragnie naprawiać swoje błędy. Prosi o wybaczenie i wybacza, także samemu sobie. Wie, że nie jest w stanie zadowolić wszystkich i być zawsze niezawodny. Jest przygotowany zarówno na sukcesy, jak i na porażki. Kocha swoją partnerkę i stara się ją wspierać, rozmawiać z nią, słuchać jej. Akceptuje, że jego dziecko jest odrębną istotą, chce poznać je i zrozumieć, kim ono n a p r a w d ę jest. Słucha tego, co dziecko mówi i wspiera je na tyle, na ile potrafi.
Najlepszym nauczycielem jest taki ojciec, który jest autentyczny i r e a l n y. Taki, który kocha. Nie musi być idealny, by być wystarczający.
Z okazji Dnia Ojca polecamy książkę pt. „Być mężem i ojcem” autorstwa znanego na całym świecie eksperta od wychowania, jakim jest duński pedagog i terapeuta rodzinny Jesper Juul.
Learn More
Gdzie ten seks? Mamy globalny kryzys
Od rewolucji seksualnej minęło już ponad pół wieku. Jesteśmy coraz lepiej wyedukowani w zakresie zdrowia seksualnego i coraz bardziej przyzwyczajamy się do tego, że o seksie się mówi, seks się pokazuje, seksu się nie wstydzi… i coraz częściej się go po prostu nie uprawia. Jak to się dzieje, że w czasach, gdy mamy najwyższą świadomość seksualną w porównaniu do poprzednich pokoleń, gdy mamy mnóstwo specjalistów, wiedzy, książek i gadgetów, zaczynamy coraz bardziej zaniedbywać seks i odsuwać go na coraz dalszy plan w naszym życiu?
Nasi dziadkowie uprawiali seks częściej?
Niestety, coraz częściej mówi się o tym, że osoby z tzw. pokolenia milenialsów, urodzeni w latach 80. i 90., uprawiają seks rzadziej niż ich rodzice i dziadkowie. Tendencja jest spadkowa i dotyczy coraz większej liczby osób z różnych krajów świata. Brzmi to trochę nieprawdopodobnie, bo przecież teraz seks mamy wszędzie, we wszelkich możliwych odmianach, dostępny właściwie od ręki i bez tabu. Skąd zatem taki trend? Muszę powiedzieć, że jako przedstawicielka wspomnianego pokolenia w ogóle nie dziwię się coraz bardziej alarmującym statystykom. My, milenialsi, zaczynamy myśleć o swojej karierze jako bardzo młodzi ludzie. Chcemy być kimś, zarabiać dużo, zajmować liczące się stanowisko, osiągnąć sukces, dojść do niego ciężką pracą i siłą woli. Do tego treningi, siłownia, zdrowy, usystematyzowany tryb życia. Spotkania ze znajomymi, imprezy, życie towarzyskie. No i oczywiście w tym wszystkim – randki, związki, które też chcemy, aby się „udawały”. Były „instagramowe”, satysfakcjonujące, a może i budzące zazdrość… Coraz częściej patrzymy na swoje życie w kategoriach sukcesu, porażki, efektywności, rozwoju, celów. Mamy terminarze, smartwatche, aplikacje monitorujące nasz tryb życia; mamy swoje starannie wypracowane nawyki, które mają doprowadzić nas na sam szczyt. Ku szczęściu i wysokiej samoocenie. Wspinamy się więc na ten szczyt, coraz bardziej przemęczeni i wypaleni…
Gdzie w tym wszystkim seks?
Skoro na inne sfery życia, to także na seks patrzymy coraz częściej jako na obszar, który wymaga kontroli, realizowania pewnych celów, osiągania dobrych rezultatów. Przygotowując się do napisania tego tekstu przeczytałam szereg artykułów i przesłuchałam kilka audycji o życiu seksualnym Polaków. W jednej z nich seksuolog stwierdził, że gdy chcemy uprawiać seks o godzinie 21, to dobrze zacząć myśleć o tym już o 18, wziąć kąpiel, odstresować się, aby było nam po prostu przyjemniej, a może i zacząć grę wstępną, być blisko z partnerem. Pomyślałam sobie – „no jasne!” Dotarło do mnie, jak nierealistycznie w mojej głowie brzmi wygospodarowanie na seks 3 czy 4 godzin jednego dnia. Podejrzewam, że sporo osób mogłoby mieć podobną reakcję… No bo jak? Jak zmieścić to w planie dnia? Wielu z nas żyje z zegarkiem na jednej ręce, terminarzem w drugiej i pracuje już nie 8, a koło 10 godzin na dobę. Jesteśmy stale zmęczeni, niedospani, zestresowani, a czasami wręcz balansujemy na skraju wyczerpania. Wygospodarowanie nawet kwadransa na seks tak, by mieć w tym czasie wolną od zmartwień głowę, odstresować się i nie rozpraszać, graniczy często z cudem.
Co mamy, czego nam brakuje
Życie erotyczne poprzednich pokoleń nie było ani idealne, ani sielankowe. Nadal pokutuje w polskim społeczeństwie brak odpowiedniej edukacji seksualnej, awersja do seksu jako do czegoś grzesznego, tabu masturbacji, omijanie specjalistów zdrowia seksualnego szerokim łukiem i unikanie tematu seksu w rodzinach, chociażby w relacjach rodziców i dzieci. Z jednej strony te problemy są nadal aktualne, a z drugiej strony jest już dużo lepiej niż kiedyś. Oprócz tego znamy dzisiaj nieporównanie więcej sposobów na przeżycie rozkoszy zarówno z partnerem, jak i samemu: różne rodzaje seksu, techniki masturbacji, pozycje, sposoby stymulacji stref erogennych; szeroka gama produktów erotycznych, technik masażu erotycznego, techniki tantryczne… do tego jeszcze możliwości, które dają nowe technologie. Mamy również różne metody antykoncepcji i coraz szerszą wiedzę na ich temat. Zdajemy sobie sprawę, że nasza sytuacja jest pod wieloma aspektami lepsza niż sytuacja naszych rodziców i dziadków. Ale czy potrafimy szczerze, sami przed sobą przyznać, że trochę się w tym jednak pogubiliśmy? W końcu większość z nas c h c e udanego życia seksualnego. A tymczasem… zbyt rzadko udajemy się ze swoimi problemami do specjalisty. Zbyt rzadko rozmawiamy z naszymi partnerami o wzajemnych oczekiwaniach, potrzebach, fantazjach seksualnych, ale również dotyczących seksu lękach i trudnościach. Zbyt rzadko znajdujemy przestrzeń na seks, wolną od natłoku codziennych spraw i obowiązków, stresu. Nasz organizm nie jest maszyną, nie będzie „działał” na zawołanie, na już, do tego zestresowany i niewypoczęty. Niektórzy upatrują ratunku w lekach na potencję i różnego rodzaju „sztuczkach” zwiększających libido, ale czy to o to tak naprawdę chodzi w ars amandi (łac. „sztuce miłosnej”)?
Slow life, slow sex…
Przede wszystkim, seks to nie wyścig po laury. Nie da się jego jakości zmierzyć sprawnością ciała, częstością i długością stosunków, ilością orgazmów. Im większą presję na siebie nakładamy, im większe są nasze oczekiwania, by było idealnie i zawsze się udawało, tym tak naprawdę mniejsza szansa na głęboką satysfakcję. Seks to bliskość i intymność, a tymczasem w pędzącym świecie coraz mniej jest na nie przestrzeni. Seks to bycie tu i teraz, nieosądzanie, doświadczanie. Mimo rozkwitającego ruchu body-positive, który promuje pozytywne i akceptujące podejście do własnego ciała, wciąż mamy wiele kompleksów i czujemy się niewystarczająco atrakcyjni. Jak mamy doświadczać przyjemności, gdy pochłaniają nas myśli o tym, jak wypadamy, jak wyglądamy, czy na pewno wszystko w naszym ciele „dobrze działa”?
Dobry seks potrzebuje czasu i przestrzeni w waszym życiu. Potrzebuje naszego świadomego zaangażowania i dbałości. Potrzebuje być wysoko na naszej liście priorytetów. Być może potrzebuje zmian w stylu i filozofii życia…
Na koniec kilka inspiracji pochodzących z koncepcji o nazwie Good Enough Sex Model (ang. „model wystarczająco dobrego seksu”) autorstwa Metz i McCarthy:
1. Miej realistyczne oczekiwania wobec życia seksualnego.
2. Poznaj swoją seksualność. Nie porównuj się z innymi. Jesteś niepowtarzalny – twoja seksualność również.
3. Zaakceptuj, że seks będzie zmieniał się wraz z wiekiem i stażem relacji.
4. Pamiętaj, że satysfakcja seksualna to coś więcej niż sprawność genitaliów i orgazm.
5. Nie bój się eksperymentować, próbować nowych rzeczy. Rozbuduj z partnerem repertuar pieszczot.
6. Dbajcie o pożądanie w waszej relacji.
7. Seks potrzebuje współpracy. Dbajcie o relację, rozmawiajcie, komunikujcie swoje potrzeby i obawy. Szanujcie swoje granice. Nie naciskajcie ani na siebie samego, ani na drugą osobę.
8. Edukuj się. Seks ma wiele korzyści dla zdrowia, ale są zasady, których dobrze jest przestrzegać i rzeczy, których należy unikać.
9. Pielęgnuj w sobie poczucie zasługiwania na przyjemność seksualną.
Punkt 10. dodaję od siebie – nie bój się wizyt u specjalistów – psychologów, psychoterapeutów, seksuologów… Nie zamartwiaj się, jeżeli nie wszystko idzie po twojej myśli. Przepracowanie pewnych trudności wymaga czasu i wysiłku. Warto!

Czego pragnie nasze „wewnętrzne dziecko”?
“Sposób, w jaki mówimy do naszych dzieci, staje się ich wewnętrznym głosem.” (Peggy O’Mara)
Czym lub kim jest „wewnętrzne dziecko”, o którym tak dużo dzisiaj mówimy? Jest to określenie ukute w ramach psychologii popularnej, występuje w wielu poradnikach psychologicznych, artykułach poppsychologicznych i mowie potocznej. Jednak zasadniczo ani psychologia akademicka, ani psychoterapia nim się nie posługują, ponieważ unikają prostych rozwiązań, przepisów, etykietek i ogólnie rzecz biorąc – jednowymiarowości, a termin ten wraz z nadawanym mu powszechnie znaczeniem stanowi spore uproszczenie. Jednak oczywiście nie jest całkiem pozbawiony sensu. Można nadać mu głębokie znaczenie, gdy przyjrzymy się, co może on oznaczać w perspektywie psychologicznej i psychoterapeutycznej.
Małe dziecko nie ma jeszcze umiejętności rozróżniania swoich stanów emocjonalnych, rozumienia ich i radzenia sobie z nimi. Potrzebuje dorosłego, który rozpozna jego emocje, pomoże mu je nazwać i wskaże sposób regulowania ich. Dorosły ma zadanie „kontenerować” emocje dziecka, „pomieszczać je” w sobie, to znaczy przyjmować, akceptować i wspierać dziecko w wyrażaniu ich, nawet gdy dziecko robi to jeszcze w bardzo mało dojrzały, a może nawet społecznie nieakceptowany sposób. Oczywiście ważne jest, by jednocześnie uczyć dziecko takich sposobów wyrażania emocji, które nie naruszają granic innych osób i pewnych podstawowych norm społecznych. Dziecko stopniowo uczy się, jak może samo regulować swoje emocje i „pomieszczać” je w sobie, dawać sobie ukojenie w bólu, smutku i lęku w zdrowy sposób. Osoby dorosłe, które nie wykształciły w pełni tej umiejętności, posługują się często niefunkcjonalnymi, szkodliwymi dla siebie sposobami „radzenia sobie” z emocjami: kompulsywnym wykonywaniem różnych czynności, niedojrzałymi mechanizmami obronnymi, np. wyparciem, zaprzeczeniem; mogą sięgać po używki, wpadać w uzależnienia.
Gdy jako dziecko otrzymujemy prawo do wyrażania wszystkich emocji, uczymy się, że każdą z nich można przeżywać, nie trzeba ich ukrywać. Z kolei jeżeli rodzic czuje się zagrożony emocjami dziecka i wyraża dezaprobatę dla np. złości lub smutku, dziecko często zaczyna te uczucia głęboko ukrywać, by chronić swoją relację z rodzicem. Wówczas relacja rodzica z dzieckiem staje się jakby warunkowa – „jeżeli ty nie będziesz się złościć, to będę blisko, będę cię kochać, akceptować i wspierać, ale jeżeli się zezłościsz, odsunę się i stracisz mnie”. Później w życie dorosłe można wejść z przekonaniem, że pewnych emocji nie należy wyrażać, by nie stracić kogoś bliskiego oraz z przekonaniem, że miłość jest warunkowa.
Podobnie może być z wymaganiami kierowanymi do dziecka przez rodziców. Jeżeli dziecko uczy się, że będzie akceptowane i kochane tylko wtedy, gdy będzie sobie radzić, osiągać sukcesy, mieć osiągnięcia w konkretnej dziedzinie, to w dorosłym życiu bardzo możliwe, że będzie powtarzać sobie: „Nie udało ci się to. Jesteś nic nie wart!”, Nie umiesz wykonać najprostszego zadania”. Czasami rodzice wprost mówią dziecku różne rzeczy. Jeżeli dziecko odbiera od rodziców przekazywany wprost lub nie wprost komunikat, że rodzice nie akceptują go w pełni, nie kochają lub kochają warunkowo, a może nawet nienawidzą, zaczyna czuć się tak naprawdę niegodne miłości i akceptacji. Dziecko upatruje winy w sobie, nie w rodzicach – ma potrzebę utrzymania pozytywnego wizerunku rodziców, nie jest w stanie wytłumaczyć sobie, że podejście rodziców może wynikać np. z ich własnych problemów psychicznych, emocjonalnych. Taka interpretacja i inny sposób rozumienia sytuacji z dzieciństwa może stopniowo przyjść w wieku dojrzewania, a pełne zrozumienie następuje w dorosłości, gdy samemu podejmujemy role partnera, rodzica. Jednocześnie właśnie wtedy nasze trudności emocjonalne mające źródło w dzieciństwie mogą się nasilić. Warto w takiej sytuacji podjąć psychoterapię, by dostrzec, w jaki sposób wydarzenia z przeszłości wpływają na nasze obecne, dorosłe życie, by zrozumieć nasze nieuświadamiane mechanizmy myślenia i odczuwania oraz wyjść na spotkanie naszym wczesnodziecięcym niezaspokojonym potrzebom, pragnieniom, zranieniom.
Czym lub kim zatem jest nasze „wewnętrzne dziecko”? Przede wszystkim nosimy w sobie pewne pragnienia i potrzeby, które mogły nie zostać zaspokojone w dzieciństwie, np. potrzebę bezwarunkowej miłości, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa. Wiążą się z nimi pewne podstawowe lęki, takie jak np. lęk przed odrzuceniem. Również we wczesnych latach naszego życia mają swój początek trudności związane z samoukojeniem, brak umiejętności przeżywania negatywnych emocji w sposób, który nas nie wyniszcza, a często wręcz wzmacnia. Czasem mówi się, że nasze „wewnętrzne dziecko” jest „przerażone”, „opuszczone”, „płaczące”, „chowa, ukrywa się, wycofuje”. Jest w nas coś, co – nieraz niedostrzegalnie i bezgłośnie – woła o miłość, o akceptację, o bliskość. Jednocześnie boi się zranienia, opuszczenia, samotności. Spotkanie z niezaspokojonymi potrzebami z dzieciństwa może być bolesne. W końcu jesteśmy już dorośli i nie ma możliwości przeżycia dzieciństwa raz jeszcze. W każdym z nas pozostają jakieś zranienia. Możemy jednak powiedzieć swojemu „wewnętrznemu dziecku” – samemu sobie: „Widzę cię. Widzę, że potrzebujesz miłości i ciepła, chcesz być kochany/a za to, kim jesteś i nie bać się opuszczenia. Świat nie jest idealny, wiele rzeczy nie jest pewnych, ludzie nie są idealni i przychodzą momenty zawodu, frustracji. Nie jestem już dzieckiem, ale jestem dorosłym, który może dbać o własne potrzeby, kochać i być kochanym. Nie bój się, bo gdy ktoś odchodzi lub cię rani, nie oznacza to, że jesteś niewart miłości.”
Learn More
Jak rozmawiać z dzieckiem o wojnie
Jak rozmawiać z dziećmi o tym, co obecnie dzieje się za naszą wschodnią granicą, skoro niejednokrotnie sami jesteśmy przerażeni, zalęknieni, zaskoczeni, nie potrafimy się odnaleźć w sytuacji?… Przede wszystkim mamy prawo do tych emocji. Wojna jest wydarzeniem budzącym lęk i grozę, niosącym ze sobą wiele zagrożeń. Nie próbujmy za wszelką cenę przybierać maski opanowania i spokoju.
Dzieci obserwują nasze emocje i reakcje na nie. Przeżywanie w ich obecności autentycznych emocji, nazywanie ich, akceptowanie, jest dla nich bardzo cenną lekcją: trudne emocje można przyjmować, wyrażać je, nie trzeba ich ukrywać i od nich uciekać. Można się nimi dzielić z innymi i znaleźć ukojenie. Ważne jest, by przy przeżywaniu własnych emocji być jednocześnie otwartym i uważnym na emocje dziecka. By je zauważać, nazywać, mówić mu, że może je wyrażać swobodnie i nie zostanie za to ocenione. By komunikować dziecku, że jesteśmy otwarci na rozmowę o tych emocjach, wysłuchamy go, będziemy dla niego i jeżeli ono będzie tego chciało i potrzebowało, to możemy wspólnie znaleźć sposób na lęk, gniew, smutek. Możemy też po prostu spędzić razem czas, będąc blisko siebie, czy to fizycznie – trzymając się za ręce, przytulając, czy bawiąc się razem, spacerując, robiąc coś ciekawego i przyjemnego.
Potrzeby dziecka ważniejsze od rozmowy o faktach. Nie zaczynajmy rozmowy od wojny, ale od uczuć, przeżyć, potrzeb dziecka. Prawdopodobnie słyszało już ono o tym, co się dzieje i może zadawać nam różne pytania. Warto skupić się na odpowiedzi na nie, nie wybiegać poza postawione pytania, nie robić wykładu, a na pewno nie straszyć dziecka tym, co się może potencjalnie złego wydarzyć. Jeżeli dziecko jest małe, można wytłumaczyć mu zjawisko wojny, opierając się na konfliktach w rodzinie lub między rówieśnikami, np. „Staś stwierdził, że wszystkie dzieci w piaskownicy muszą mu oddać swoje zabawki. Dzieci nie chciały ich oddać, więc Staś zaczął wyrywać je im na siłę…” – można dodać, że sytuacja wojny jest podobna, ale dotyczy całych państw. Warto podkreślić, że przemoc jest nieakceptowalna w każdej swojej formie, bo krzywdzi innych (dzieci płaczą, przykro im, to są ich zabawki, których druga osoba nie może sobie zabrać bez pozwolenia). Dla małego dziecka pewne mechanizmy polityczne i społeczne, związane z konfliktem zbrojnym, mogą być po prostu zbyt abstrakcyjne. Z kolei śmierć małe dzieci odbierają jako coś przejściowego, nieostatecznego: jak ktoś umarł, to pewnie zaraz wstanie i pobiegnie dalej, jak podczas zabawy. Istnieje wiele książek dla dzieci, które mówią o wojnie, dyktaturze, zagrożeniu życia i być może teraz jest dobry czas, by sięgnąć wraz z dzieckiem po chociażby jedną z nich.
Starsze dziecko już może zrozumieć więcej, zwłaszcza nastolatek w wieku 15-18 lat. Możemy z nim dyskutować, wprowadzając abstrakcyjne pojęcia, takie jak moralność, wolność, solidarność. Zwrócić uwagę na to, że nie wszystkie informacje przekazywane w mediach i na portalach społecznościowych są prawdziwe, podkreślić występowanie dezinformacji, propagandy, fake newsów, zastraszania społeczeństwa. Nie wszyscy ludzie mogą tak samo, jak my, patrzeć na sytuację i tak samo ją oceniać. Mogą istnieć różne punkty widzenia. Nie bójmy się przy tym przyznać, że sami czegoś nie wiemy albo nie rozumiemy. Dobrym wyjściem w takiej sytuacji jest wspólne poszukanie odpowiedzi na nurtujące nas pytania we wiarygodnych źródłach. Możemy rozmawiać o sensie wojny, dlaczego one wciąż wybuchają, jakie są ich przyczyny, skutki… W końcu, jak można im zapobiegać i co możemy zrobić dzisiaj w obliczu trwającej wojny? Co my możemy zrobić dla pokoju na świecie? Warto zwrócić uwagę na to, czy chcemy, aby nasze dzieci kojarzyły wojnę z bohaterstwem, czy chcemy pielęgnować etos śmierci za wolność ojczyzny – czy jest ona wartością samą w sobie? Może być koniecznością lub losem danej osoby, ale warto wskazywać, że zabijanie jest zabijaniem, umieranie jest umieraniem, a poświęcanie się za wszelką cenę nie musi być najwyższą wyrazem odwagi i siły charakteru.
Nie wszystko na świecie zależy od nas, od naszych wysiłków – są takie sprawy, w tym ludzkie nieszczęścia i tragedie, których nie jesteśmy w stanie kontrolować, wyeliminować ich. Nie możemy zapewnić szczęścia i bezpieczeństwa wszystkim. Ból, cierpienie, niebezpieczeństwa, śmierć są taką samą częścią życia, jak przyjemności, radość, zabawa. Można zaakceptować ten stan rzeczy. Nie minimalizujmy znaczenia wojny wobec dzieci, nie uciekajmy od tematu, nie zaprzeczajmy faktom. Nie wiemy, czy „wszystko będzie dobrze”, bo skąd możemy mieć taką pewność? Możemy powiedzieć: „cokolwiek będzie się działo, będę przy Tobie, będę Cię wspierać”- to są słowa, które mają dużo większą szansę się spełnić.
Dziecko może nie pytać, ale przeżywać. Jego emocje może odzwierciedlać zachowanie, na przykład rozdrażnienie, niepokój, płaczliwość, nadmierne pobudzenie psychoruchowe. W jego rysunkach, zabawach mogą pojawić się motywy wojny, przemocy. Są to próby rozładowania napięcia, zredukowania lęku, wyrażenia emocji związanych z napływającymi z różnych stron obrazami i słowami. Dziecko może być także po prostu nimi przebodźcowane i potrzebować oddechu. Rozważmy ograniczenie czasu spędzanego na słuchaniu radia, oglądaniu telewizji, byciu online. Możemy powiedzieć dziecku: „Widzę, że jesteś dzisiaj niespokojny/a. Jak się czujesz? Czy chciałbyś/chciałabyś ze mną porozmawiać?”. Być może dziecko potrzebuje zachęty do rozmowy i sygnału, że jego emocje i potrzeby są ważne dla rodzica. Jeżeli nie będzie chciało rozmawiać, nie należy tego na nim wymuszać.
Można zaproponować inne formy ekspresji emocji i myśli, na przykład rysowanie, odgrywanie scenek, napisanie listu, narysowanie laurki, wspólną modlitwę, różne formy pomocy osobom potrzebującym. Małe dziecko może chcieć oddać swoją zabawkę lub jakąś rzecz ze swojej szafy potrzebującemu dziecku uciekającemu z owładniętej wojną Ukrainy. Starsze dziecko i nastolatek mogą chcieć włączyć się w akcje pomocy osobom uchodzącym z Ukrainy, na przykład wziąć udział w zbiórce rzeczy codziennego użytku czy pójść na manifestację. Dobrze jest pokazywać dzieciom, także własnym przykładem, że pomoc ponad własne siły nie jest dobrym rozwiązaniem, że ważne jest, by dbać także o siebie i realistycznie oceniać swoje możliwości. Nie pozwólmy dzieciom stawać się „małymi dorosłymi”, ratownikami zapominającymi o sobie, niosącymi na sobie ciężar uczuć i losów innych ludzi. Wskazujmy, że mamy możliwość pomocy i konkretnych działań na rzecz innych, ale najważniejszym zadaniem jest zadbanie o samego siebie.
Pokażmy dzieciom strategie samoukojenia i samoopieki: głęboki oddech, spacer na łonie przyrody, wysiłek fizyczny, słuchanie relaksującej muzyki, bycie tu i teraz, traktowanie swoich myśli jak myśli, a nie faktów. Nasze zmartwienia dotyczące przyszłości nie są jeszcze rzeczywistością, są tylko naszymi myślami, które możemy przyjąć, ale i pozwolić, by odeszły od nas, jak chmury płynące po niebie lub jak balonik napełniony powietrzem, który ulatuje do góry. Czasami emocje trzeba po prostu wykrzyczeć, wypłakać, wytupać, wytańczyć; wyrazić całym swoim ciałem, zanim się uspokoimy.
Warto rozmawiać z dziećmi o tym, co mogą czuć i przeżywać inne osoby, chociażby te uciekające przed wojną, które muszą opuścić swój dom i wyruszyć w nieznane. W ten sposób kształtujemy u dziecka umiejętność stawiania się na miejscu drugiej osoby, co sprzyja lepszemu jej zrozumieniu. Jeżeli koleżanka lub kolega naszego dziecka pochodzi z Ukrainy i w przedszkolu lub szkole często płacze albo nie odzywa się, można zastanowić się wspólnie: dlaczego? Co się może dziać w jej/jego głowie? Pokazujmy przy tym różnicę między chęcią zrozumienia drugiej osoby i empatyzowaniem z nią, a przejmowaniem jej emocji. Nie jest tak, że jeżeli koleżanka lub kolega płaczą, ja nie mam prawa się śmiać i cieszyć, tylko muszę płakać razem z nimi.
Bądźmy przygotowani, że mogą pojawić się antagonizmy na przykład między dziećmi różnej narodowości. Dzieci mogą wyzywać siebie nawzajem i osoby publiczne, mogą powtarzać zasłyszane hasła, czasami wulgarne. Nie krzyczmy na nie za to, ale podkreślmy chociażby fakt, że wojna nie jest winą wszystkich Rosjan, że istnieją inne sposoby na wyrażenie swoich emocji niż życzenie komuś śmierci itp
Nie zapominajmy o rutynie i rytuałach. Nasza rodzinna codzienność jest zbudowana z wielu mniejszych i większych nawyków, zwyczajów, rytuałów. Budują one poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty, szczególnie ważne w czasach niepokojów społecznych i wszechobecnego lęku. Nie rezygnujmy z nich, nie zapominajmy o naszych zwyczajach, budujących codzienną rutynę. Oczywiście, nie należy trzymać się ich za wszelką cenę, czasami dobrze jest je zmienić w zależności od potrzeb i sytuacji.
Jeżeli trzeba, odpuśćmy. Gdy się stresujemy, lękamy, to trudno nam się uczyć, pracować, skupiać się, zapamiętywać, wykonywać swoje obowiązki… to znak, że najpierw powinniśmy się zaopiekować swoimi emocjami. Bardzo możliwe, że dziecko nie jest w stanie wypełniać wszystkich swoich obowiązków, że jego funkcjonowanie staje się pod wpływem silnych emocji zdezorganizowane. Przyjmijmy to, nie wymuszajmy na nim, aby jak najszybciej sobie z tym poradziło. Dajmy mu znać, że może nadszedł czas, by skupić się przede wszystkim na znalezieniu dobrych strategii radzenia sobie z emocjami, stresem i trudnymi myślami, a my możemy mu w tym pomóc.
Bądźmy razem! Dziecko, nawet to nastoletnie, już prawie samodzielne, nadal potrzebuje nas, naszej obecności, wsparcia; potrzebuje móc się na nas oprzeć w trudnych chwilach. Nie opuszczajmy go, zapewnijmy, że jesteśmy dla niego, chociaż sami także przeżywamy trudne emocje. Bądźmy otwarci na rozmowę, wspólne spędzanie czasu, rozmowę o sytuacji na świecie, o obustronnych emocjach i potrzebach, możliwych do podjęcia przez nas działaniach. Rozważmy konsultację psychologiczną dla siebie i dziecka. To jest dobry moment, by zwrócić się po wsparcie do specjalisty.
KSIĄŻKI dla dzieci podejmujące temat wojny:
– seria „Wojny dorosłych – historie dzieci”
– „Wróg” Davide Cali, Serge Bloch
– „Dyktator” Ximo Abadía
Learn More
O relacjach rodziców i ich dorosłych dzieci
Jako dziecko podczas rodzinnej kolacji wigilijnej zazwyczaj nie mogłam się doczekać, kiedy nastąpi chwila otwierania prezentów. Był to w pewnym sensie kulminacyjny moment wieczoru, pełen ekscytacji i bardzo emocjonujący. Bardzo możliwe, że większość z nas ma podobne skojarzenia ze świątecznym prezentami. Prezenty mogą być wyrazem miłości i przywiązania, mogą dawać wiele radości osobie obdarowywanej i obdarowującej. Czasami jednak budzą inne, mniej pozytywne emocje: rozczarowanie, lęk; są źródłem stresu. Co zrobić, by bożonarodzeniowe prezenty zbliżały nas do siebie, a nie oddalały i by Święta były czasem obdarowywania się nawzajem tym, co najlepsze?
Świąteczny szał zakupów
W mediach i galeriach handlowych Święta zaczynają się już w listopadzie. Choinki, bombki, światełka, piosenki świąteczne, przeceny i tłumy – tak w skrócie można opisać to, co dzieje się w sklepach i na ulicach miast. Reklamy zachęcają nas do tego, by pomyśleć o świątecznych zakupach i prezentach. Trudno nie ulec tej zachęcie, w końcu wielu z nas bardzo lubi kupować prezenty i czeka na to cały rok, a dodatkowo podczas zakupów można poczuć ten niezwykły i jedyny w swoim rodzaju klimat Świąt! Istnieje jednak i druga strona medalu. Jeżeli czujemy potrzebę znalezienia idealnego prezentu, możemy odczuwać sporą presję i stres. Nie chcemy przecież zawieść bliskiej osoby – i siebie! Natłok bodźców i pośpiech podczas zakupów mogą sprawić, że zamiast cieszyć się tym czasem, będziemy odczuwać napięcie i zmęczenie. Świąteczne zakupy łatwo mogą stać się ogniwem w łańcuchu gorączkowych przedświątecznych przygotowań, które tak często stają się źródłem konfliktów i napiętej atmosfery w rodzinach. Bardzo możliwe, że gdybyśmy bardziej zadbali o siebie w tym przedświątecznym czasie i robili tylko tyle, ile naprawdę chcemy i jesteśmy w stanie, to moglibyśmy ofiarować sobie i swoim bliskim na Święta więcej spokoju i radości.
Po co to całe zamieszanie?
Dlaczego robimy sobie nawzajem świąteczne prezenty? A raczej niekoniecznie czemu l u d z i e robią sobie nawzajem prezenty, tylko dlaczego j a robię prezenty moim bliskim? Co jest w tym takiego ważnego dla mnie? Dla niektórych największą radością będzie proces tworzenia pomysłu na podarunek, dla niektórych będzie to szukanie i kupowanie prezentów (a może samodzielne ich wykonywanie?), dla jeszcze innych osób – moment, gdy widzą reakcję osoby obdarowywanej. Są wśród nas ci, którzy wolą dawać w prezencie rzeczy przydatne na co dzień i ci, którzy wolą wręczać coś mniej praktycznego, ale posiadającego wartość sentymentalną lub estetyczną. Robimy prezenty, bo tak każe tradycja, aby sprawić przyjemność komuś bliskiemu, a także dlatego, że to sprawia przyjemność nam samym. A co z głębszym znaczeniem naszego prezentu? Prezenty świąteczne potrafią doskonale obnażyć fakt, że tak naprawdę nie znamy siebie nawzajem. Z tego względu czas Świąt jest doskonałą okazją, by zadać sobie pytanie, czy pozwalasz swoim bliskim ciebie poznać? Czy wpuszczasz ich do swojego świata, by wiedzieli, co lubisz, co cię pasjonuje, co sprawia ci przyjemność? Czy dajesz sobie szansę poznać ich w sposób autentyczny?
Świąteczne podarunki mogą przekazywać bardzo wiele treści, od „kocham cię, jesteś dla mnie ważny/-a” po „nie znam cię”, „nie mam dla ciebie czasu”, „nie obchodzi mnie to, kim jesteś i czego pragniesz”. Jeżeli zależy ci na przekazywaniu tego pierwszego komunikatu, to w tym roku możesz podjąć pewną ważną refleksję, zanim rzucisz się w wir świątecznych zakupów.
Zadaj sobie pytanie, jaki prezent sprawi, że bliska osoba poczuje, że:
- uważnie słuchasz tego, co ona do ciebie mówi i co komunikuje na temat swoich potrzeb,
- dobrze ją znasz,
- wspierasz jej zainteresowania i pasje,
- doceniasz to, co robi na co dzień w szkole, w pracy, na studiach, w wolnym czasie,
- pamiętasz o wspólnie spędzonych chwilach, wspomnieniach,
- dbasz o to, by w najbliższej przyszłości (może nawet już w Święta) spędzić z tą osobą czas w taki sposób, w jaki obie lubicie go spędzać,
- kochasz ją.
Często mówi się o tym, że najważniejszym prezentem, jaki można ofiarować drugiej osobie, jest własny czas. W dzisiejszym świecie czas wydaje się dużo bardziej wartościowy niż pieniądz. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać… Wiele spraw i dystraktorów stoi na drodze między bliskimi sobie osobami i utrudnia im wspólne spędzanie wartościowego czasu. Mimo wszystko w te Święta spróbujmy z całych sił ofiarować naszym ukochanym ludziom spokojne i uważne wysłuchanie ich, otwarcie się na ich uczucia i potrzeby, szczere starania, by zrozumieć, co chcą nam przekazać.
Być może czasami, chcąc stworzyć magiczną atmosferę Świąt i idealne prezenty, zapominamy o stworzeniu przestrzeni na bycie ze sobą nawzajem… Może ciężar świątecznych przygotowań, powodując napięcie, stres i lęk, wywołując konflikty, pozbawia nas uważności skierowanej na bliskie osoby?
Learn More