“Sposób, w jaki mówimy do naszych dzieci, staje się ich wewnętrznym głosem.” (Peggy O’Mara)
Czym lub kim jest „wewnętrzne dziecko”, o którym tak dużo dzisiaj mówimy? Jest to określenie ukute w ramach psychologii popularnej, występuje w wielu poradnikach psychologicznych, artykułach poppsychologicznych i mowie potocznej. Jednak zasadniczo ani psychologia akademicka, ani psychoterapia nim się nie posługują, ponieważ unikają prostych rozwiązań, przepisów, etykietek i ogólnie rzecz biorąc – jednowymiarowości, a termin ten wraz z nadawanym mu powszechnie znaczeniem stanowi spore uproszczenie. Jednak oczywiście nie jest całkiem pozbawiony sensu. Można nadać mu głębokie znaczenie, gdy przyjrzymy się, co może on oznaczać w perspektywie psychologicznej i psychoterapeutycznej.
Małe dziecko nie ma jeszcze umiejętności rozróżniania swoich stanów emocjonalnych, rozumienia ich i radzenia sobie z nimi. Potrzebuje dorosłego, który rozpozna jego emocje, pomoże mu je nazwać i wskaże sposób regulowania ich. Dorosły ma zadanie „kontenerować” emocje dziecka, „pomieszczać je” w sobie, to znaczy przyjmować, akceptować i wspierać dziecko w wyrażaniu ich, nawet gdy dziecko robi to jeszcze w bardzo mało dojrzały, a może nawet społecznie nieakceptowany sposób. Oczywiście ważne jest, by jednocześnie uczyć dziecko takich sposobów wyrażania emocji, które nie naruszają granic innych osób i pewnych podstawowych norm społecznych. Dziecko stopniowo uczy się, jak może samo regulować swoje emocje i „pomieszczać” je w sobie, dawać sobie ukojenie w bólu, smutku i lęku w zdrowy sposób. Osoby dorosłe, które nie wykształciły w pełni tej umiejętności, posługują się często niefunkcjonalnymi, szkodliwymi dla siebie sposobami „radzenia sobie” z emocjami: kompulsywnym wykonywaniem różnych czynności, niedojrzałymi mechanizmami obronnymi, np. wyparciem, zaprzeczeniem; mogą sięgać po używki, wpadać w uzależnienia.
Gdy jako dziecko otrzymujemy prawo do wyrażania wszystkich emocji, uczymy się, że każdą z nich można przeżywać, nie trzeba ich ukrywać. Z kolei jeżeli rodzic czuje się zagrożony emocjami dziecka i wyraża dezaprobatę dla np. złości lub smutku, dziecko często zaczyna te uczucia głęboko ukrywać, by chronić swoją relację z rodzicem. Wówczas relacja rodzica z dzieckiem staje się jakby warunkowa – „jeżeli ty nie będziesz się złościć, to będę blisko, będę cię kochać, akceptować i wspierać, ale jeżeli się zezłościsz, odsunę się i stracisz mnie”. Później w życie dorosłe można wejść z przekonaniem, że pewnych emocji nie należy wyrażać, by nie stracić kogoś bliskiego oraz z przekonaniem, że miłość jest warunkowa.
Podobnie może być z wymaganiami kierowanymi do dziecka przez rodziców. Jeżeli dziecko uczy się, że będzie akceptowane i kochane tylko wtedy, gdy będzie sobie radzić, osiągać sukcesy, mieć osiągnięcia w konkretnej dziedzinie, to w dorosłym życiu bardzo możliwe, że będzie powtarzać sobie: „Nie udało ci się to. Jesteś nic nie wart!”, Nie umiesz wykonać najprostszego zadania”. Czasami rodzice wprost mówią dziecku różne rzeczy. Jeżeli dziecko odbiera od rodziców przekazywany wprost lub nie wprost komunikat, że rodzice nie akceptują go w pełni, nie kochają lub kochają warunkowo, a może nawet nienawidzą, zaczyna czuć się tak naprawdę niegodne miłości i akceptacji. Dziecko upatruje winy w sobie, nie w rodzicach – ma potrzebę utrzymania pozytywnego wizerunku rodziców, nie jest w stanie wytłumaczyć sobie, że podejście rodziców może wynikać np. z ich własnych problemów psychicznych, emocjonalnych. Taka interpretacja i inny sposób rozumienia sytuacji z dzieciństwa może stopniowo przyjść w wieku dojrzewania, a pełne zrozumienie następuje w dorosłości, gdy samemu podejmujemy role partnera, rodzica. Jednocześnie właśnie wtedy nasze trudności emocjonalne mające źródło w dzieciństwie mogą się nasilić. Warto w takiej sytuacji podjąć psychoterapię, by dostrzec, w jaki sposób wydarzenia z przeszłości wpływają na nasze obecne, dorosłe życie, by zrozumieć nasze nieuświadamiane mechanizmy myślenia i odczuwania oraz wyjść na spotkanie naszym wczesnodziecięcym niezaspokojonym potrzebom, pragnieniom, zranieniom.
Czym lub kim zatem jest nasze „wewnętrzne dziecko”? Przede wszystkim nosimy w sobie pewne pragnienia i potrzeby, które mogły nie zostać zaspokojone w dzieciństwie, np. potrzebę bezwarunkowej miłości, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa. Wiążą się z nimi pewne podstawowe lęki, takie jak np. lęk przed odrzuceniem. Również we wczesnych latach naszego życia mają swój początek trudności związane z samoukojeniem, brak umiejętności przeżywania negatywnych emocji w sposób, który nas nie wyniszcza, a często wręcz wzmacnia. Czasem mówi się, że nasze „wewnętrzne dziecko” jest „przerażone”, „opuszczone”, „płaczące”, „chowa, ukrywa się, wycofuje”. Jest w nas coś, co – nieraz niedostrzegalnie i bezgłośnie – woła o miłość, o akceptację, o bliskość. Jednocześnie boi się zranienia, opuszczenia, samotności. Spotkanie z niezaspokojonymi potrzebami z dzieciństwa może być bolesne. W końcu jesteśmy już dorośli i nie ma możliwości przeżycia dzieciństwa raz jeszcze. W każdym z nas pozostają jakieś zranienia. Możemy jednak powiedzieć swojemu „wewnętrznemu dziecku” – samemu sobie: „Widzę cię. Widzę, że potrzebujesz miłości i ciepła, chcesz być kochany/a za to, kim jesteś i nie bać się opuszczenia. Świat nie jest idealny, wiele rzeczy nie jest pewnych, ludzie nie są idealni i przychodzą momenty zawodu, frustracji. Nie jestem już dzieckiem, ale jestem dorosłym, który może dbać o własne potrzeby, kochać i być kochanym. Nie bój się, bo gdy ktoś odchodzi lub cię rani, nie oznacza to, że jesteś niewart miłości.”