Nasza rzeczywistość obfituje w wiele trudności i obowiązków. Są momenty, gdy wręcz desperacko poszukujemy sposobów na ubarwienie szarej codzienności, doświadczenie przyjemności i chwili oddechu w natłoku spraw do załatwienia. Mamy na to różne sposoby. Ostatnio upowszechniły się określenia comfort show i comfort food na określenie seriali i jedzenia, które przynoszą nam ukojenie, zapewniają przynajmniej chwilowe oderwanie od trudnych emocji i problemów. Określenia te urodziły się na gruncie amerykańskim, ale myślę, że równie dobrze sprawdzają się w kontekście stylu życia wielu dorosłych osób w Polsce. Czy tak pojmowany komfort jest tym, czego naprawdę potrzebujemy? Czy może pragniemy czegoś więcej? W tym artykule chciałabym zachęcić do refleksji nad tymi kwestiami i przyjrzenia się przepisom na radość życia pochodzącym z innych zakątków świata.
Amerykański comfort
Comfort food i comfort shows to pojęcia całkiem nowe. Kojarzą się z wieczorami spędzanymi na oglądaniu Netflixa, pod kocem i z ulubionym, często niezdrowym, jedzeniem. To ważna część współczesnego stylu życia wielu osób w USA, ale również w Polsce. Może comfort food i comfort shows pozwalają na chwilę poczuć się błogo, jakby nie otaczała nas chmura niezałatwionych spraw i obowiązków? Może pozwalają nam w końcu odpocząć i odpuścić sobie trochę? A może mają być panaceum na poczucie osamotnienia? Mi kojarzą się trochę z przytuleniem przez kogoś bliskiego. Comfort w języku angielskim tłumaczy się jako „komfort”, „wygodę”, ale również: „pocieszenie”, „osłodę”, „błogość”. Pomysł na ten tekst zrodził się w mojej głowie, gdy oglądałam jeden z najpopularniejszych comfort shows wszechczasów: moich ukochanych „Przyjaciół”. Zaczęłam się zastanawiać, czy jednym z powodów, dla którego tak lgniemy do tego serialu, nie jest brak przestrzeni w naszym własnym życiu na to, żeby po prostu siedzieć i nie robić niczego konkretnego, „just hang out”?
Włoskie dolce far niente
W filmie „Jedz, módl się, kochaj” jest taka scena, która, jako jedna z wielu z tego filmu, bardzo mocno wryła mi się w pamięć. Główna bohaterka wraz ze swoim nauczycielem włoskiego siedzą u włoskiego fryzjera. Rozpoczyna się rozmowa o tym, że Amerykanie nie potrafią odpoczywać ani nie potrafią cieszyć się życiem i jego przyjemnościami tak samo, jak Włosi. W Ameryce wielu ludzi pracuje do upadłego przez cały tydzień, a weekendy spędza, ledwo żywa, w piżamie przed telewizorem (wówczas jeszcze określenia comfort food i comfort show chyba nie były powszechnie znane, ale bardzo by tutaj pasowały). Poza tym, Włochom nikt nie musi powtarzać, że z a s ł u g u j ą na przyjemność. Jest to dla nich absolutnie oczywiste. Oprócz tego Włosi do perfekcji opanowali sztukę dolce far niente – „słodkiego nieróbstwa”.
Nie pasuje ona do dzisiejszej mentalności amerykańskiej (chociaż „hanging out” z serialu „Przyjaciele” trochę pasuje! Ale on powstał głównie w latach 90.), nie pasuje także i do polskiej. Bo czy wyobrażamy sobie czerpać przyjemność z codziennego praktykowania dolce far niente? Polacy często opuszczają Włochy zrelaksowani i bez większych zmartwień, a po powrocie do Polski muszą z powrotem „nauczyć się” biec na autobus lub tramwaj co rano i żyć w pośpiechu, według kalendarza i z zegarkiem w ręku. Po przyjeździe tam, przynajmniej na początku, niefrasobliwość Włochów i nieprzestrzeganie przez nich ram czasowych mogą być mocno irytujące, zwłaszcza dla osób o perfekcjonistycznym podejściu do życia i siebie samego, ale z czasem taki styl życia naprawdę się udziela. Zdaje się to wiązać ze znacznie mniejszym niepokojem o przyszłość, o to, czy odpowiednio na nią pracuję, czy wystarczająco dużo się uczę, czy zarabiam wystarczająco dużo pieniędzy… czy moje życie jest wystarczające, czy JA jestem wystarczający. Czy czasem nie pozostaję w tyle, nie robię mniej niż inni i czy zaraz nie „wypadnę z gry”… Chyba wszyscy wiemy, o czym mowa. My próbujemy sobie na przyjemność zasłużyć, zapracować, a i tak finalnie spada ona z hukiem na sam dół listy priorytetów i najczęściej tam już pozostaje.
Latynowska fiesta
Jeżeli chodzi o radość życia i czerpanie z niego przyjemności, to dla mnie czołowym przykładem były zawsze kraje Ameryki Łacińskiej, w których muzyka, śpiew i taniec zdają się być nieodłącznym elementem codziennego życia. Jest coś poruszającego w tych tańczących, uśmiechniętych ludziach, dzieciach, nastolatkach, młodszych i starszych dorosłych, którzy wprawiając w ruch swoje ciało i wkładając w to całą duszę, zdają się nie martwić o jego wygląd i kondycję, a po prostu cieszyć się chwilą, rytmem, muzyką, poczuciem jedności z innymi. Ich fiesta może trwać non stop, przy posiłkach, przy pracy, przy codziennych obowiązkach. Są momenty, gdy ogromnie im zazdroszczę tej swobody i pasji, z jaką zdają się czerpać z życia pełnymi garściami.
Skandynawskie hygge, lagom, hvile
Skandynawowie słyną z zamiłowania do umiaru, porządku i minimalizmu. Ich sposoby na radość i przyjemność są bardzo różnorodne, chociaż mają wiele punktów wspólnych i razem mogą stworzyć kompleksowy przepis na dobre życie. Hygge to filozofia, która miała swoje początki w Danii. Stawia na zapewnianie sobie komfortu fizycznego i psychicznego oraz na cieszenie się z drobnych przyjemności, o które możemy się zatroszczyć się każdego dnia. Takimi małymi przyjemnościami mogą być zarówno spotkania rodzinne, jak i wieczory z książką i kubkiem kakao w ręku. Nie chodzi o otaczanie się kolejnymi przedmiotami, a raczej o chwile, nastrój, dbanie o siebie. Lagom to szwedzkie określenie, pod którym kryje się pochwała umiaru, życia w równowadze, blisko natury. Kluczem do szczęścia ma być podejmowanie właściwych wyborów życiowych, unikanie skrajności i „wyścigu szczurów”, docenianie tego, co mamy i co jest naszym udziałem w danej chwili. Z kolei hvile jest norweską sztuką leniuchowania i odpoczywania, bez wyrzutów sumienia, z umysłem oczyszczonym z natłoku spraw i zmartwień, w spokojnym, uporządkowanym, przytulnym otoczeniu.
Wschodnie mindfulness
Praktyki mindfulness w dużej mierze opierają się na filozofii wschodniej, która jeszcze inaczej niż dotąd wymienione podejścia ujmuje sztukę dobrego życia, podkreślając rolę zakotwiczenia w tu i teraz, akceptującej obecności, uważności i współczucia. Jest w tym spojrzeniu na życie dużo miejsca na relacje, miłość do siebie i do świata. Nie mówi się o osiągnięciach i pieniądzach, za to mówi się o życiowej mądrości, spokoju, harmonii. W naszej kulturze idea uważnego życia bywa często ujmowana w kategorie rozwoju osobistego lub zwiększania własnej produktywności, efektywności swoich działań. Tymczasem może być tak, że praktyka uważności doprowadzi nas właśnie do porzucenia dotychczasowego sposobu funkcjonowania i zrezygnowania z prób maksymalizowania swojej efektywności. Zamiast tego postanowimy po prostu żyć i pozwolimy sobie płynąć z nurtem chwili obecnej.
Jestem głęboko przekonana, że nie ma jednej, właściwej drogi do radości i szczęścia. W każdej kulturze ludzie szukają ich trochę gdzie indziej i trochę gdzie indziej je znajdują. Czy coś we mnie drgnęło podczas czytania o jakimś konkretnym zwyczaju, filozofii życia? Ja, pisząc ten artykuł, miałam łzy wzruszenia w oczach, gdy wspominałam o tańcu i muzyce krajów Ameryki Łacińskiej. Może każdy z nas jest w stanie ten przepis stworzyć sam dla siebie, próbując różnych „składników” i dodając je do siebie – do skutku?