
Czy nasze przyjemności sprawiają nam przyjemność?
Kakao z mlekiem, ale bez cukru
Dzisiaj przyszła mi do głowy taka myśl – co jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące: wypicie zwykłego kakao z mlekiem, ale bez cukru czy wypicie słodkiego kakao z pianką i marshmallows, takiego typowego, amerykańskiego, z rodzaju comfort food? Odpowiedź brzmiała: chętnie wypiłabym zwykłe kakao. Gdzieś na wsi, z widokiem na drzewa owocowe, przy drewnianym stole. W delikatnym, porannym słońcu, przy szumie liści. Dlaczego nie to drugie? Jest zbyt słodkie. To pierwsze pozostawia pewien niedosyt, ale jest to miły niedosyt. Czasem jest lekko gorzkie. Orzeźwia, stawia na nogi. Po prostu sprawiłoby, że poczułabym się dobrze.
Kakao z pianką i Netflix
A co z comfort food? Kojarzy mi się z taką miejską rozrywką, leniwym wieczorem przed ekranem mojego laptopa, na którym oglądam jeden z ulubionych seriali. Bardzo często miewam ochotę na takie wieczory, może jeszcze z lampką wina, chociaż niemal zawsze zostawiają one we mnie odczucie jakiejś frustracji, niedosytu, niezaspokojenia. Z jednej strony taki wieczór stanowi kwintesencję przyjemności w dzisiejszym świecie. Z drugiej strony moje ciało jakby tego nie czuło. Później bywa zmęczone, lekko ociężałe, niewypoczęte. Coś mi mówi, że w ten sposób nie odpocznę i nie nabiorę sił, nie poprawi mi to nastroju na dłuższą metę, a jednak mimo wszystko decyduję się na to. Jeżeli wiesz, o czym mówię, znasz pewnie ten stan. Oczekujemy, że przyjemności, które sobie serwujemy, na które czekamy i cieszymy się, kiedy w końcu nadchodzą, dadzą nam wytchnienie od pracowitego dnia, pozwolą osiągnąć lepszy nastrój i z nową energią pójść dalej. A dzisiaj mamy tyle sposobów na rozrywkę i przyjemność! Powinno to być takie proste…
Kakao z pianką na emocjonalny „dołek”
W ludzkim mózgu odczucia bólu i przyjemności muszą się równoważyć. Działa to w ten sposób, że gdy spotka nas coś bardzo przyjemnego, często później „wpadamy w dołek” emocjonalny, czujemy się gorzej, smutni, jacyś przygnębieni. Jednak po jakimś czasie nasz nastrój znowu wraca do normy. Czyli zarówno bardzo przyjemne, jak i bardzo przykre, bolesne doświadczenie, musi zostać „wyrównane” przez silne odczuwanie przeciwnego emocjonalnego stanu, zanim wszystko znowu się wyrówna i wróci do normy. Dodatkowo zarówno stan przykrości i bólu, jak i przyjemności, nie może trwać wiecznie. Potrzebne jest też „coś po środku”, co będzie trwało przez większość czasu.
Zobaczmy teraz, jak wpływa na naszą kondycję psychiczną i fizyczną obecna rzeczywistość. Już podstawowe czynności życiowe są źródłem przyjemności – seks, jedzenie… My w dzisiejszych czasach mamy łatwy i bezproblemowy dostęp zarówno do przyjemności seksualnej w różnej formie, jak i przyjemności w rodzaju comfort food – jedzenia tłustego lub słodkiego, „na pocieszenie”. Do tego korzystanie z mediów społecznościowych, aplikacji, platform streamingowych, robienie zakupów w Internecie itp. powoduje wiele wyrzutów dopaminy, hormonu odpowiedzialnego za odczuwanie przyjemności. Ten sam hormon odpowiedzialny jest również za powstawanie uzależnień… stąd te najbardziej nagradzające i przyjemne czynności i stany łatwo mogą się stać czymś, od czego się uzależnimy albo po prostu będziemy ich bardzo potrzebować, by wprowadzić się w dobry nastrój lub wyjść „z dołka”. Kto z nas nie kojarzy scen z seriali amerykańskich, gdy bohaterka (częściej w takich sytuacjach, przynajmniej w tych starszych serialach z przełomu stuleci, stawiana jest kobieta niż mężczyzna), która dopiero zerwała ze swoim partnerem, aby się pocieszyć zasiada w swojej piżamie i z kocem przed telewizorem, z dużym kubełkiem lodów o smaku peanut butter w jednej i łyżką w drugiej ręce? Płeć nie ma tutaj znaczenia, chyba większość z nas zna to uczucie, potrzebę podniesienia się na duchu, poprawienia sobie humoru, poczucia się choć trochę lepiej, nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna i wszystko wokół się sypie.
Kakao, które ugasi pragnienie
Czy to działa? Poprawia nam humor? Czujemy się lepiej? Często tak, przynajmniej na chwilę. Mamy jednak jakieś odczucie niedosytu. Po dłuższym czasie możemy nawet czuć się jeszcze gorzej, bo nasz umysł chce „wyrównać” proporcję między przyjemnością a dyskomfortem emocjonalnym. Co wtedy robimy? Często sięgamy po kolejną przyjemność, używkę w dosłownym lub przenośnym znaczeniu. Być może musi być już ona „silniejsza”, by zadziałać. I koło niestety zaczyna się zamykać. Biologia jest nieubłagana, nasz nastrój spada coraz bardziej, a my potrzebujemy coraz większej dopaminowej stymulacji, aby poczuć się przynajmniej „okej”. Nie mówiąc już o poczuciu zaspokojenia i głębszej satysfakcji, których poszukiwanie być może warto zacząć, dla odmiany, od delektowania się najzwyklejszym kakao z mlekiem, bez cukru 🙂
Learn More
Jedna dusza w dwóch ciałach – o przyjaźni *
Bratnie dusze
Jakiś czas temu byłam w Wiedniu, gdzie miałam okazję spotkać się z długoletnim przyjacielem mojego dziadka. Pamięta mnie on z czasów, gdy byłam małą dziewczynką. Spotkaliśmy się zatem drugi raz w moim życiu. Rozmawialiśmy po angielsku. Szybko złapaliśmy wspólny język i zaczął opowiadać mi o tym, jak poznali się z moim dziadkiem, o ich wspólnych zainteresowaniach naukowych, kolejnych spotkaniach, podróżach i rozmowach. Przy okazji dowiedziałam się kilku rzeczy o moim dziadku i ich wspólnej historii, o których nie miałam pojęcia. Jednak przede wszystkim miałam poczucie, że jest to prawdziwy przyjaciel mojego dziadka. W jego głosie i opowieści brzmiało przywiązanie, troska, wdzięczność. Powiedział mi, że teraz mają dużo mniej czasu i okazji, żeby się spotykać. Mieszkają setki kilometrów od siebie, mają problemy ze zdrowiem. Nie jest łatwo przebyć tak duży kawał drogi w takich okolicznościach. Wiem jednak, że są w regularnym kontakcie mailowym.
Ów mężczyzna powiedział mi, że Indianie wierzą, iż dusze przyjaciół są blisko siebie nawet wtedy, gdy dzieli ich fizyczny dystans. „Odnajdziemy się” – mówił o moim dziadku. Gdy żegnałam się z nim, powiedział do mnie: „do zobaczenia – może w przyszłym życiu”.
„Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”
Niezależnie od szerokości geograficznej, religii, wierzeń i kultury, przyjaźń, podobnie jak miłość, stanowiła bardzo ważny temat rozważań filozoficznych, ludowych przysłów, dzieł poetyckich, literackich i nie tylko:
„Nie możesz kupić przyjaźni, musisz zrobić swoją część, aby ją zdobyć.” (przysłowie Sauk)
“Wykreślić ze świata przyjaźń… to jakby zgasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie.” (Cyceron)
“Przyjaźń jest małżeństwem dusz.” (Wolter)
“Miłość to przyjaźń, która się zapaliła. To ciche zrozumienie, wzajemne zaufanie, dzielenie się i wybaczanie. To lojalność w dobrych i złych czasach. Miłość nie jest doskonała. Uwzględnia ludzkie słabości.” (Ann Landers)
Uznawano, że przyjaźń jest jedną z najważniejszych wartości w życiu. Wszyscy kojarzymy cytat z książki „Mały Książę”, z rozmowy Małego Księcia z Lisem, podczas której Lis mówi: „jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”. Podkreśla tym samym, że przyjaźń stanowi wielkie wyzwanie, bo wymaga zarówno zaangażowania i wysiłku, jak i odwagi oraz odpowiedzialności.
Psychologia o przyjaźni
Psycholog Robert Sternberg jest autorem tzw. trójskładnikowej teorii miłości, w ramach której wyróżnia trzy składniki miłości: namiętność, intymność i zaangażowanie. Można powiedzieć, że w przyjaźni mamy intymność i zaangażowanie, jednak bez namiętności – jest to w pewnym sensie rodzaj miłości, lecz miłości platonicznej. Chcemy dla siebie nawzajem dobrze, dbamy o siebie, pomagamy sobie nawzajem rozwijać się i wzrastać. Ufamy sobie, pomagamy, wspieramy zarówno w trudnych, jak i radosnych chwilach. Przy prawdziwym przyjacielu czujemy się dobrze i naturalnie. Możemy być w pełni sobą, niczego nie udawać. Czujemy się dobrze z tym, kim jesteśmy tu i teraz, bo przyjaciel akceptuje nas w pełni, również z naszymi wadami i problemami. Wysłuchuje nas i dzieli się z nami ważnymi dla siebie sprawami. Nie oczekuje korzyści z relacji, sama relacja jest dla niego celem, a nie środkiem do jakiegoś innego celu. Ralph Waldo Emerson powiedział, że przyjaciel to ktoś, przed kim można głośno myśleć. Nie trzeba nic ukrywać. Przyjaźń wymaga zatem szczerości i autentyczności. Przyjaciel to ktoś, komu mówimy prawdę i od kogo prawdę przyjmujemy. Wielu autorów pisało nawet, że prawdziwa przyjaźń nigdy się nie kończy. Jest ona tak bliskim i intymnym spotkaniem z drugą osobą, że zmienia nas na zawsze: “spotkanie dwóch osób jest jak kontakt dwóch substancji chemicznych: jeśli jest jakaś reakcja, obie są transformowane.” (Carl Jung)
*tytuł artykułu nawiązuje do cytatu, którego autorstwo przypisuje się Arystotelesowi: “Kim są przyjaciele? Jedną duszą mieszkającą w dwóch ciałach.”
Learn More
Letnie kolonie i obozy – wyzwanie dla dzieci i rodziców
Mamy wakacje, czas rodzinnych urlopów, wyjazdów, a także różnych form wypoczynku zorganizowanego dla dzieci i młodzieży. Chcemy zapewnić swoim dzieciom niezapomniany czas pełen przygód i nowych doświadczeń, a jednocześnie nie mamy możliwości być z nimi przez całe dwa miesiące wakacji. Czy posyłanie dzieci i młodzieży na kolonie jest dobrym pomysłem? Jak poradzić sobie z lękiem o dziecko? Czy dziecko jest wystarczająco samodzielne, by poradzić sobie na takim wyjeździe?
Czy moje dziecko jest gotowe?
Każde dziecko może być w innym momencie gotowe na samodzielny wyjazd, zależy to od jego rozwoju emocjonalnego i społecznego. Jeżeli dziecko wyjedzie w momencie, gdy nie jest na to gotowe, może poczuć się porzucone przez rodziców i może to negatywnie wpłynąć na jego poczucie bezpieczeństwa. Nawet najbardziej ciekawe zajęcia i interesujący nowi znajomi nie będą wówczas w stanie sprawić, że „zapomni” o tym, iż czuje się bezradne, smutne, zdenerwowane i nie potrafi funkcjonować samodzielnie, bez pomocy i wsparcia rodziców, na wyjeździe kolonijnym. Po czym zatem poznać, czy dziecko jest gotowe na taki wyjazd? Przede wszystkim, warto obserwować jak funkcjonuje i czuje się w grupie rówieśników, podczas pobytu w szkole czy przedszkolu. Rozmawiać z nim. Jeżeli ma jakieś trudności, chociażby z zadbaniem o siebie, o higienę osobistą, posiłki itp. albo też w relacjach z rówieśnikami, warto krok po kroku wspólnie omawiać, co sprawia problem i dlaczego, wspólnie poszukiwać rozwiązań. Dziecko potrzebuje twojej pomocy i wsparcia jako rodzica, by stopniowo się usamodzielniać i nauczyć się dbać o siebie. Nie stanie się to z dnia na dzień, dlatego potrzeba wiele cierpliwości i uważnego dialogu z pociechą.
Jaki wyjazd wybrać?
Dziecko gotowe na wyjazd na kolonię czy obóz samo będzie potrafiło wskazać korzyści z takiego wyjazdu. Będzie cieszyło się, że pozna nowych kolegów i koleżanki, weźmie udział w ciekawych aktywnościach. Tutaj oczywiście bardzo istotne jest, by dobrać kolonię lub obóz do predyspozycji i zainteresowań dziecka. Obecnie na pewno nie brakuje możliwości wyboru, znajdziemy kolonie i obozy konne, przygodowe, żeglarskie, taneczne, malarskie i wiele, wiele innych, interesujących opcji. Warto włączyć dziecko do procesu decyzyjnego, zapytać, jaki program byłby dla niego najciekawszy, co chciałoby robić. Być może priorytetem dziecka nie będą konkretne aktywności obecne w programie wyjazdu, a np. obecność najlepszego przyjaciela na kolonii lub fakt, że spędzi czas nad morzem lub w górach. To również warto wziąć pod uwagę. Przedstawmy więc dziecku, które czujemy, że jest gotowe na wyjazd, kilka wybranych przez nas propozycji. Opowiedzmy o tym, jakie zasady będą tam panować, co jest w planie, jak to będzie wyglądało. Zobaczmy, jak dziecko zareaguje i co powie. Stwórzmy mu chociaż niewielką przestrzeń wyboru – oczywiście im starsze dziecko, tym ta przestrzeń może być większa.
Bardzo ważną kwestią jest, by nie przedstawiać wyjazdu jako kary: „na kolonii będziesz musiał jeść wszystko bez grymaszenia!” i nie przerzucać na wychowawców kolonijnych odpowiedzialności za nauczenie dziecka dyscypliny, jeżeli w domu są z tym problemy: „na kolonii to dopiero cię nauczą dyscypliny, nie będzie tak, jak w domu, będziesz musiał we wszystkim słuchać się wychowawców!”. W pierwszej kolejności rodziców rolą jest, by pokazać dziecku wartość samodyscypliny.
Jak się przygotować?
Etap pakowania się i przygotowywania do wyjazdu jest bardzo ważnym momentem. Jeżeli dziecko weźmie w nim czynny udział, bardzo możliwe, że lepiej poradzi sobie, gdy pożegna się już z rodzicem i będzie musiało radzić sobie samodzielnie. Dobrze, żeby wiedziało, gdzie została zapakowana jaka rzecz, do czego służy, dlaczego jest potrzebna. Warto wytłumaczyć dziecku, by codziennie zmieniało bieliznę i skarpetki, brudne rzeczy wkładało do osobnej torby, dbało o czystość szczoteczki do zębów i ręcznika i temu podobne. Dzięki temu już od pierwszych godzin będzie wiedziało, co robić i będzie mniej zagubione. Dziecko może wziąć ze sobą kilka ulubionych zabawek, jeżeli regulamin kolonii lub obozu ich nie zabrania. Dodatkowo pomóc mu może spakowanie do walizki ulubionej poduszeczki lub kocyka – przedmiotu, który kojarzy się z domem, zwiększa poczucie bezpieczeństwa, pomaga radzić sobie z trudnymi emocjami i spokojnie zasypiać.
Jak wspierać dziecko w trakcie jego nieobecności?
W momencie, gdy pożegnamy dziecko pod autokarem lub na dworcu kolejowym, mogą nam zacząć przychodzić do głowy myśli: „czy wszystko jest dobrze z moim dzieckiem, czy nic mu nie jest? Czy ma co jeść, jest wyspane, zadbane, bezpieczne? Czy nie płacze, nie tęskni? Czy dobrze się bawi?” Są to bardzo naturalne myśli. Towarzyszyć im może lęk, niepewność, tęsknota. Mamy ochotę „trzymać rękę na pulsie”, dzwonić do wychowawców czy kierownika wypoczynku, sprawdzać pogodę w miejscu, gdzie odbywa się kolonia czy obóz. To wszystko jest bardzo naturalne (chociaż może być tak, że nie mamy takich myśli, a wręcz cieszymy się, że mamy chwilę tylko dla siebie – to też jest jak najbardziej w porządku!). Warto jednak, by okres wyjazdu dziecka był dla rodziców okazją do wypoczynku i zrobienia czegoś tylko dla siebie. Dziecko jest w dobrych rękach! Wykorzystajmy możliwość kontaktu z dzieckiem i wychowawcami w ramach czasowych ustalonych przez organizatora. Może to być np. godzina-dwie dziennie, gdy dziecko będzie mogło porozmawiać z nami przez telefon. A jeżeli przez resztę czasu będzie miało wyłączony telefon, może tym lepiej dla niego? To okazja, by w pełni zaangażować się w to, co dzieje się dookoła, w nowe relacje i przygody! A może nie będzie miało potrzeby dzwonić codziennie do rodziców? Tak też może się zdarzyć. Uszanujmy to, a jak będziemy chcieli dowiedzieć się, czy wszystko z nim okej, zwróćmy się z takim pytaniem do wychowawcy lub po prostu uzbrójmy się w cierpliwość. Nie naciskajmy na codzienne rozmowy telefoniczne i „sprawozdania”.
Jest jeszcze jeden ważny dylemat, oprócz kontaktu telefonicznego – odwiedziny rodziców na kolonii lub obozie. Niektórzy organizatorzy nie przewidują odwiedzin rodziców w ogóle i warto to wówczas uszanować. Jeżeli istnieje opcja odwiedzin, zapytajmy dziecko, czy chce, aby rodzice przyjechali. Spędźmy ten dzień razem, w granicach tego, co przewidzieli organizatorzy. Być może nie jest złym pomysłem spędzenie tego czasu na terenie ośrodka – by dziecko nas po nim oprowadziło, zjadło z nami wspólnie obiad w stołówce, wzięło udział w rodzinnych aktywnościach przewidzianych przez organizatorów. Może okazać się, że dziecko będzie się tak dobrze bawiło, że poczujemy, iż ledwo zwraca na nas uwagę, ale nie miejmy mu tego za złe – po prostu czuje się dobrze i aż tak bardzo nas tam nie potrzebuje, ale i tak najprawdopodobniej bardzo cieszy się, że przyjechaliśmy! Uważajmy na obdarowywanie dziecka słodyczami i innymi przekąskami – dzieci nie zawsze potrafią samodzielnie regulować sobie ilości jedzonych słodyczy i odpowiedniej pory ich jedzenia. Może się zdarzyć, że zjedzą wszystko na raz lub będą jadły przekąski zamiast głównych posiłków. Starsze dzieci z pewnością mogą mieć już lepszą umiejętność „zarządzania” swoimi posiłkami. Tak czy inaczej uczulmy dziecko, by jadło główne posiłki z uwzględnieniem warzyw, owoców i napojów, a przekąski traktowało raczej jako dodatek do nich.
Co jeżeli nastąpi kryzys?
Wielu dzieciom, które wyjeżdżają same na obóz lub kolonię, zwłaszcza po raz pierwszy w życiu, zdarzają się momenty kryzysu. Powodów może być wiele – dziecko bardzo tęskni za domem, nie odnajduje się wśród rówieśników, trudno mu jest przystosować się do zasad obowiązujących w ośrodku, nie radzi sobie z codziennymi czynnościami, nie podobają mu się zajęcia, czuje się źle z powodu np. choroby. Może płakać, chcieć przedłużać rozmowy z rodzicami „w nieskończoność”, a nawet prosić, by ci przyjechali i zabrali je do domu. Oczywiście nie należy tego bagatelizować.
Słuchajmy uważnie, co dziecko nam sygnalizuje, w razie potrzeby dopytujmy je łagodnie, co się dzieje. Być może same rozmowy z dzieckiem, podczas których usłyszy ono spokojny, łagodny i kojący głos rodzica, wystarczą. Dodajmy mu otuchy, zapewnijmy o naszym wsparciu, porozmawiajmy, jak można rozwiązać występujące problemy i zachęćmy do konkretnych działań. Możemy także poprosić wychowawcę o rozmowę z dzieckiem, w spokojnych, bezpiecznych warunkach, „w cztery oczy”, w trakcie której wychowawca wesprze je, wspólnie omówią trudności przez nie doświadczane oraz możliwości poradzenia sobie z nimi.
l, a może nawet i po tygodniu, mimo szeregu rozmów z rodzicami i wychowawcami, dziecko nadal będzie chciało wracać do domu. Może być to odpowiedni moment, by faktycznie zabrać dziecko z obozu czy kolonii, gdyż taka jest po prostu jego potrzeba. Nic na siłę! Bardzo możliwe, że za kilka miesięcy lub za rok sytuacja już będzie inna, a dziecko bardziej gotowe i zmotywowane do wyjazdu bez rodziców.
Doświadczenia, z którymi dziecko wyruszy w dalszą drogę…
Zdarza się, że rodzice posyłają swoje dziecko na kolonię czy obóz z ogromnym lękiem, czy sobie poradzi, po czym są naprawdę zaskoczeni, że nie tylko świetnie sobie radziło, a wręcz chętnie zostałoby dłużej poza domem. Jeżeli dziecko jest gotowe na taki wyjazd, może bardzo wiele z niego wynieść, nawiązać nowe przyjaźnie, nauczyć się nowych rzeczy, podjąć nowe wyzwania, usamodzielnić się, nabrać pewności siebie i wiary w swoje możliwości, co będzie stanowić ogromnie wartościową „wyprawkę” na kolejne miesiące i lata jego życia.
Learn More

SELF – REG: recenzja książki
Czy kluczem do dobrego życia i sukcesu jest samodyscyplina? Okazuje się, że niekoniecznie. Stuart Shanker w swojej książce „Self-reg” udowadnia, że to, czego potrzebujemy, to niekoniecznie więcej kontroli – zamiast tego proponuje kształtować umiejętność samoregulacji.
Samoregulacja jest tworzeniem i utrzymywaniem stanu równowagi pomiędzy naszym poziomem energii a bodźcami docierającymi do nas z otoczenia. Stresory, których doświadczamy w życiu codziennym, mogą dotyczyć różnych obszarów i mieć różny charakter: biologiczny, emocjonalny, poznawczy, społeczny. Shanker przekonuje, że możemy nauczyć się zarządzać naszą energią i rozpoznawać sygnały świadczące o tym, że nasz organizm jest w stanie stresu. Dzięki wskazówkom zawartym w tej książce każdy z nas, niezależnie od wieku, może odnaleźć własne, dopasowane do siebie metody redukcji stresu i nadmiernego napięcia. Jednak chodzi o coś więcej niż tylko uwolnienie się od stresu – w dłuższej perspektywie self-reg ma pomagać budować trwałą odporność i zdrowie psychiczne oraz osiągać wewnętrzny spokój. Ma być drogą ku lepszej, bardziej wyrozumiałej, akceptującej i świadomej relacji z sobą samym i z innymi ludźmi, ku pełniejszemu realizowaniu własnego potencjału. Self-reg to nie tyle pojedyncze strategie i techniki zebrane w jednej książce, ile całościowe podejście do człowieka i do zdrowia psychicznego oparte na relacjach, bliskości, empatii, zrozumieniu, miłości i akceptacji.
Książka self-reg była pisana w dużej mierze z myślą o dzieciach i ich rodzicach, jednak niewątpliwie jest doskonałą lekturą dla osób w każdym wieku i pomocą dla par, rodzin w kształtowaniu głębszych relacji i lepszego wzajemnego zrozumienia. Autor zwraca uwagę na to, że wiele zachowań dzieci, których dorośli nie pochwalają i które określają jako „niegrzeczne”, „niewłaściwe”, jest spowodowanych nadmiernym przeciążeniem układu nerwowego, przebodźcowaniem. Rozpoznawanie takich sytuacji i przyczyn emocji dziecka, a także uczenie go, jak sobie poradzić z napięciem i regulować poziom stresu, może spowodować znaczne zmiany w zachowaniu dziecka i w jego samopoczuciu. Bardzo polecamy lekturę książki „Self – reg”, która stała się niekwestionowanym bestsellerem na całym świecie!
Learn More
Autentyczność. Odwaga bycia sobą
Jest coś cudownego i uwalniającego w autentyczności. Gdy prezentujemy światu swoje autentyczne Ja, swoją prawdziwą twarz, rozkwitamy i zdaje się, że właśnie wówczas jesteśmy w stanie zrobić najwięcej i być najszczęśliwsi. Dlaczego więc jest to takie trudne?
Nie jest łatwo się różnić
Wielu z nas nie jest zadowolonych z siebie. Wydaje nam się, że skoro nie jesteśmy idealni, to nie możemy się do końca odsłonić. Podejmując kolejne role życiowe, przyjmujemy oczekiwania społeczne związane z tą rolą. Myślę, że nie jest łatwo być sobą, bo zawsze będziemy się jakoś wówczas wyróżniać. Możemy spotkać się z różnymi reakcjami ludzi. Łatwiej być podobnym do innych, bo wówczas nie doświadczamy lęku związanego z tym, czy zostaniemy przyjęci, czy nie doświadczymy odrzucenia i samotności. Na naszej ścieżce życiowej de facto od początku do końca jesteśmy w pewnym sensie sami. Nikt inny nie jest taki sam, jak ja. Nikt nie przeżywa dokładnie tego, co ja, co sprawia, że w swoim przeżyciu jestem zawsze choć trochę osamotniony i nierozumiany.
Kim naprawdę jestem?
Nasze Ja jest czymś płynnym i zmieniającym się w każdej chwili życia. Trochę kim innym jestem dziś, kim innym jutro. Zmieniają się priorytety, wartości, cele. Mogą zmieniać się z dnia na dzień, mogą dużo wolniej. Nie jest niczym złym zmieniać swoje wartości i cele, bo jesteśmy w ciągłym procesie rozwoju i dojrzewania, zdobywamy kolejne doświadczenia, w związku z tym co, co było aktualne jeszcze niedawno, nie musi być aktualne dzisiaj. Nie musimy wstydzić się zmian zdania i kierunku, w którym podążamy, choć również potrzebujemy jakiejś trwałej podstawy, jakiegoś fundamentu, na którym opiera się nasza osobowość, nasza tożsamość i nasze życie. Czym taki fundament będzie? W moim przeświadczeniu takim fundamentem jest to, co stanowi istotę, esencję naszego Ja. Bez jakich cech nie bylibyśmy sobą? Jakie sprawy poruszają nas do głębi i sprawiają, że szybciej bije nam serce? Jakie miejsca, ludzie, aktywności, idee budzą w nas wzruszenie, tęsknotę, pragnienie?
Odważyć się być sobą
Autentyczność wymaga zaakceptowanie ryzyka, że ludzie mogą się z nami nie zgadzać, różnić się od nas, krytykować nas lub odrzucić nas. Takie ryzyko istnieje zawsze, również wówczas, gdy nie decydujemy się na autentyczność. Jakie są korzyści z autentyczności? Gromadzimy wokół siebie ludzi, którzy doceniają nas takimi, jakimi jesteśmy. Nasze otoczenie dopasowuje się choć trochę bardziej do nas i naszych autentycznych potrzeb. Jesteśmy bardziej ich świadomi, świadomi siebie, żyjemy bliżej samych siebie. Nie doświadczamy dysonansu, który powstaje, gdy nasze słowa nie odzwierciedlają naszych prawdziwych przekonań i uczuć, gdy nasze działania są niezgodne z naszymi pragnieniami i granicami.
Autentyczność wymaga wiele odwagi, ale też może okazać się najlepszym sposobem na życie. Wybór należy do nas.

ADHD u osób dorosłych
„Coraz częściej miałem wrażenie, że żyję za ścianą z mgły” – tak w książce Sabine Bernau pt. „ADHD u dorosłych” opisuje swoje przeżycia z dzieciństwa jeden z dorosłych pacjentów. –„To nie byłem ja, tylko ktoś zmordowany, drażliwy, wykończony i agresywny. I te ciągłe huśtawki nastrojów, od euforii do ciężkiej depresji.” Dorośli z ADHD rzadko spotykają się ze zrozumieniem i akceptacją otoczenia, a często jeszcze trudniej jest im zaakceptować samych siebie.
Czym jest ADHD?
ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, ma podłoże neurobiologiczne, związane z funkcjonowaniem mózgu i w związku z tym jest dziedziczonym zespołem zaburzeń. Duży wpływ na rozwój i przebieg ADHD mają czynniki psychospołeczne, stąd nie każda osoba doświadczająca tego zaburzenia będzie zachowywała się tak samo i zgłaszała podobne trudności. ADHD dotyczy zarówno dzieci i młodzieży, jak i osób dorosłych – około dwie trzecie dzieci z ADHD będzie doświadczała jego skutków również w wieku dorosłym. Dlatego ważne jest, by możliwie jak najszybciej przeprowadzić odpowiednią diagnostykę i wdrożyć oddziaływania terapeutyczne.
Jak diagnozuje się ADHD? Jak wygląda terapia?
W Polsce decyzję o podjęciu terapii ADHD podejmuje psychiatra, do niego też można udać się po diagnozę. Terapię najlepiej, by prowadził zespół specjalistów: psychiatra i psycholog lub psychoterapeuta. Mimo coraz szerszej wiedzy o tym zespole zaburzeń oraz coraz nowocześniejszych metod prowadzenia diagnozy i terapii, wciąż brakuje specjalistów, którzy mieliby odpowiednie przeszkolenie i doświadczenie w zakresie pracy z dorosłymi pacjentami z ADHD. W ramach diagnozy zbierane są informacje na temat historii pacjenta, ważną rolę odgrywają również obserwacja zachowania oraz wyniki badań internistycznych i neurologicznych. Bardzo istotne jest dokonanie diagnozy zaburzeń współwystępujących. Na podstawie tych danych psychiatra wyciąga wnioski i tworzy plan terapii.
Terapia osób z ADHD przebiega wielotorowo i jest raczej długotrwała. Składa się na nią farmakoterapia i różne formy pomocy psychologicznej, w zależności od potrzeb mogą być to np. psychoterapia, terapia modyfikacji zachowań, psychoedukacja. Dodatkowo często potrzebne jest leczenie zaburzeń współwystępujących, takich jak chociażby zaburzenia nastroju (najczęściej depresja), zaburzenia snu, zaburzenia lękowe, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, uzależnienia od substancji psychoaktywnych. Istnieją grupy wsparcia dla osób z ADHD oraz możliwości uzyskania przez nie doradztwa i wsparcia.
Obszary trudności w ADHD
Osoby z ADHD doświadczają wielu trudności, które rzutują na codzienne funkcjonowanie i relacje społeczne. Z drugiej strony mają do dyspozycji wiele zasobów wynikających ze specyficznego charakteru ich układu nerwowego. Ostatnio coraz częściej używa się terminu „neuroatypowość” w kontekście osób na spektrum autyzmu oraz z ADHD, w kontraście do „neurotypowości”, którą charakteryzuje się większość osób w populacji. Pojęcie „neuroatypowość” podkreśla, że u danej osoby mamy do czynienia z niestandardową budową i funkcjonowaniem układu nerwowego.
Osoby dorosłe z ADHD żyją z nim już od wczesnego dzieciństwa i najprawdopodobniej odczuwają już wiele jego konsekwencji. Otoczenie może postrzegać je jako jednostki impulsywne, które nie umieją „trzymać języka za zębami”, lubią ryzyko, spóźniają się, są roztargnione i zdezorganizowane, nie umieją się skupić, przerywają innym w pół zdania, a same lubią mówić dużo i rozwlekle, trudno jest im skupić się na wykonywaniu zadania i zrobić to dobrze. Ich emocje bywają postrzegane jako silne i gwałtowne, trudne do zrozumienia, stąd osoby z otoczenia mogą patrzeć na dorosłego z ADHD z góry i traktować go jak „stereotypowego nastolatka” – labilnego emocjonalnie, niedojrzałego, często wybuchającego gniewem lub w bardzo szybkim tempie przechodzącego od euforii do głębokiego smutku.
A jak widzi samą siebie osoba dorosła z ADHD? Bardzo często czuje się „zła i głupia”. Zła, bo zapomina o ważnych dla swoich bliskich sprawach, nie dotrzymuje zobowiązań, przerywa innym, nie potrafi cierpliwie słuchać. Głupia, bo nie jest w stanie skoncentrować się na nauce i pracy, czuje, że uzyskuje wyniki poniżej swoich możliwości, nie umie zorganizować sobie czasu. Wiąże się z tym ogromne cierpienie. Zwłaszcza, gdy otoczenie przypisuje jej w tym wszystkim brak chęci lub złą wolę. Gdy wysyła komunikaty „przecież wystarczy się skupić”, „musisz się bardziej postarać”, „jesteś zdolny, ale leniwy”. Bywa tak, że osoby z ADHD od dzieciństwa starają się ukrywać swoje trudności, chociażby z wykonywaniem zadań lub regulowaniem emocji. Może to przyjmować postać perfekcjonizmu lub przesadnej samokontroli emocjonalnej.
Psychoterapia osób dorosłych z ADHD ma zatem przede wszystkim przywrócić nadzieję – w to, że leczenie może być skuteczne, a nauroatypowość nie wyklucza osiągania życiowych celów i budowania dobrych, trwałych relacji z innymi ludźmi. Kluczowe jest lepsze poznanie swoich trudności, zdobycie wiedzy na temat ADHD u osób dorosłych. Oprócz tego aktywne wykształcanie nowych nawyków, a także afirmacja swoich mocnych stron i zasobów, spośród których można wymienić chociażby energię, aktywność, kreatywność, otwartość na zmiany, pasję, zaangażowanie w podejmowane działania, umiejętność przeżywania zachwytu, euforii, „dziecięcej” radości.
Drodzy dorośli z ADHD, jeżeli to czytacie – oby świat coraz lepiej Was rozumiał i doceniał. Pamiętajcie, że możecie otrzymać specjalistyczną pomoc, odnaleźć życiowe zajęcie, które będzie odpowiadało Waszym predyspozycjom, hobby, które będzie Was fascynować oraz ludzi, którzy będą Was rozumieli i otaczali wsparciem!
Learn More
Skąd czerpiemy przyjemność i radość życia
Nasza rzeczywistość obfituje w wiele trudności i obowiązków. Są momenty, gdy wręcz desperacko poszukujemy sposobów na ubarwienie szarej codzienności, doświadczenie przyjemności i chwili oddechu w natłoku spraw do załatwienia. Mamy na to różne sposoby. Ostatnio upowszechniły się określenia comfort show i comfort food na określenie seriali i jedzenia, które przynoszą nam ukojenie, zapewniają przynajmniej chwilowe oderwanie od trudnych emocji i problemów. Określenia te urodziły się na gruncie amerykańskim, ale myślę, że równie dobrze sprawdzają się w kontekście stylu życia wielu dorosłych osób w Polsce. Czy tak pojmowany komfort jest tym, czego naprawdę potrzebujemy? Czy może pragniemy czegoś więcej? W tym artykule chciałabym zachęcić do refleksji nad tymi kwestiami i przyjrzenia się przepisom na radość życia pochodzącym z innych zakątków świata.
Amerykański comfort
Comfort food i comfort shows to pojęcia całkiem nowe. Kojarzą się z wieczorami spędzanymi na oglądaniu Netflixa, pod kocem i z ulubionym, często niezdrowym, jedzeniem. To ważna część współczesnego stylu życia wielu osób w USA, ale również w Polsce. Może comfort food i comfort shows pozwalają na chwilę poczuć się błogo, jakby nie otaczała nas chmura niezałatwionych spraw i obowiązków? Może pozwalają nam w końcu odpocząć i odpuścić sobie trochę? A może mają być panaceum na poczucie osamotnienia? Mi kojarzą się trochę z przytuleniem przez kogoś bliskiego. Comfort w języku angielskim tłumaczy się jako „komfort”, „wygodę”, ale również: „pocieszenie”, „osłodę”, „błogość”. Pomysł na ten tekst zrodził się w mojej głowie, gdy oglądałam jeden z najpopularniejszych comfort shows wszechczasów: moich ukochanych „Przyjaciół”. Zaczęłam się zastanawiać, czy jednym z powodów, dla którego tak lgniemy do tego serialu, nie jest brak przestrzeni w naszym własnym życiu na to, żeby po prostu siedzieć i nie robić niczego konkretnego, „just hang out”?
Włoskie dolce far niente
W filmie „Jedz, módl się, kochaj” jest taka scena, która, jako jedna z wielu z tego filmu, bardzo mocno wryła mi się w pamięć. Główna bohaterka wraz ze swoim nauczycielem włoskiego siedzą u włoskiego fryzjera. Rozpoczyna się rozmowa o tym, że Amerykanie nie potrafią odpoczywać ani nie potrafią cieszyć się życiem i jego przyjemnościami tak samo, jak Włosi. W Ameryce wielu ludzi pracuje do upadłego przez cały tydzień, a weekendy spędza, ledwo żywa, w piżamie przed telewizorem (wówczas jeszcze określenia comfort food i comfort show chyba nie były powszechnie znane, ale bardzo by tutaj pasowały). Poza tym, Włochom nikt nie musi powtarzać, że z a s ł u g u j ą na przyjemność. Jest to dla nich absolutnie oczywiste. Oprócz tego Włosi do perfekcji opanowali sztukę dolce far niente – „słodkiego nieróbstwa”.
Nie pasuje ona do dzisiejszej mentalności amerykańskiej (chociaż „hanging out” z serialu „Przyjaciele” trochę pasuje! Ale on powstał głównie w latach 90.), nie pasuje także i do polskiej. Bo czy wyobrażamy sobie czerpać przyjemność z codziennego praktykowania dolce far niente? Polacy często opuszczają Włochy zrelaksowani i bez większych zmartwień, a po powrocie do Polski muszą z powrotem „nauczyć się” biec na autobus lub tramwaj co rano i żyć w pośpiechu, według kalendarza i z zegarkiem w ręku. Po przyjeździe tam, przynajmniej na początku, niefrasobliwość Włochów i nieprzestrzeganie przez nich ram czasowych mogą być mocno irytujące, zwłaszcza dla osób o perfekcjonistycznym podejściu do życia i siebie samego, ale z czasem taki styl życia naprawdę się udziela. Zdaje się to wiązać ze znacznie mniejszym niepokojem o przyszłość, o to, czy odpowiednio na nią pracuję, czy wystarczająco dużo się uczę, czy zarabiam wystarczająco dużo pieniędzy… czy moje życie jest wystarczające, czy JA jestem wystarczający. Czy czasem nie pozostaję w tyle, nie robię mniej niż inni i czy zaraz nie „wypadnę z gry”… Chyba wszyscy wiemy, o czym mowa. My próbujemy sobie na przyjemność zasłużyć, zapracować, a i tak finalnie spada ona z hukiem na sam dół listy priorytetów i najczęściej tam już pozostaje.
Latynowska fiesta
Jeżeli chodzi o radość życia i czerpanie z niego przyjemności, to dla mnie czołowym przykładem były zawsze kraje Ameryki Łacińskiej, w których muzyka, śpiew i taniec zdają się być nieodłącznym elementem codziennego życia. Jest coś poruszającego w tych tańczących, uśmiechniętych ludziach, dzieciach, nastolatkach, młodszych i starszych dorosłych, którzy wprawiając w ruch swoje ciało i wkładając w to całą duszę, zdają się nie martwić o jego wygląd i kondycję, a po prostu cieszyć się chwilą, rytmem, muzyką, poczuciem jedności z innymi. Ich fiesta może trwać non stop, przy posiłkach, przy pracy, przy codziennych obowiązkach. Są momenty, gdy ogromnie im zazdroszczę tej swobody i pasji, z jaką zdają się czerpać z życia pełnymi garściami.
Skandynawskie hygge, lagom, hvile
Skandynawowie słyną z zamiłowania do umiaru, porządku i minimalizmu. Ich sposoby na radość i przyjemność są bardzo różnorodne, chociaż mają wiele punktów wspólnych i razem mogą stworzyć kompleksowy przepis na dobre życie. Hygge to filozofia, która miała swoje początki w Danii. Stawia na zapewnianie sobie komfortu fizycznego i psychicznego oraz na cieszenie się z drobnych przyjemności, o które możemy się zatroszczyć się każdego dnia. Takimi małymi przyjemnościami mogą być zarówno spotkania rodzinne, jak i wieczory z książką i kubkiem kakao w ręku. Nie chodzi o otaczanie się kolejnymi przedmiotami, a raczej o chwile, nastrój, dbanie o siebie. Lagom to szwedzkie określenie, pod którym kryje się pochwała umiaru, życia w równowadze, blisko natury. Kluczem do szczęścia ma być podejmowanie właściwych wyborów życiowych, unikanie skrajności i „wyścigu szczurów”, docenianie tego, co mamy i co jest naszym udziałem w danej chwili. Z kolei hvile jest norweską sztuką leniuchowania i odpoczywania, bez wyrzutów sumienia, z umysłem oczyszczonym z natłoku spraw i zmartwień, w spokojnym, uporządkowanym, przytulnym otoczeniu.
Wschodnie mindfulness
Praktyki mindfulness w dużej mierze opierają się na filozofii wschodniej, która jeszcze inaczej niż dotąd wymienione podejścia ujmuje sztukę dobrego życia, podkreślając rolę zakotwiczenia w tu i teraz, akceptującej obecności, uważności i współczucia. Jest w tym spojrzeniu na życie dużo miejsca na relacje, miłość do siebie i do świata. Nie mówi się o osiągnięciach i pieniądzach, za to mówi się o życiowej mądrości, spokoju, harmonii. W naszej kulturze idea uważnego życia bywa często ujmowana w kategorie rozwoju osobistego lub zwiększania własnej produktywności, efektywności swoich działań. Tymczasem może być tak, że praktyka uważności doprowadzi nas właśnie do porzucenia dotychczasowego sposobu funkcjonowania i zrezygnowania z prób maksymalizowania swojej efektywności. Zamiast tego postanowimy po prostu żyć i pozwolimy sobie płynąć z nurtem chwili obecnej.
Jestem głęboko przekonana, że nie ma jednej, właściwej drogi do radości i szczęścia. W każdej kulturze ludzie szukają ich trochę gdzie indziej i trochę gdzie indziej je znajdują. Czy coś we mnie drgnęło podczas czytania o jakimś konkretnym zwyczaju, filozofii życia? Ja, pisząc ten artykuł, miałam łzy wzruszenia w oczach, gdy wspominałam o tańcu i muzyce krajów Ameryki Łacińskiej. Może każdy z nas jest w stanie ten przepis stworzyć sam dla siebie, próbując różnych „składników” i dodając je do siebie – do skutku?
Learn More

Ja i moje ciało
Nasze ciało to najbardziej dostępny nam obiekt w świecie fizycznym. Jest z nami przez cały czas i może wydawać się, że z biegiem czasu znamy je coraz lepiej. Może to być prawda, ale znać swoje ciało to jeszcze nie wszystko. Można swoje ciało traktować jak przyjaciela, o którego chcemy się troszczyć i który troszczy się o nas, ale można też widzieć w swoim ciele swojego wroga. A jeżeli nie wroga, to kogoś, kogo trzeba naprawić, zmienić, aby był w ogóle wart czasu, wysiłku i akceptacji…
Ciało: przyjaciel, wróg czy obcy?
W pewnym sensie nasza postawa wobec naszego ciała odzwierciedla naszą postawę wobec nas samych. Nasze ciało jest częścią naszej tożsamości, naszego Ja. Możemy wobec niego żywić bardzo różne uczucia, od czułości i dumy, przez obojętność, aż po wstyd, lęk, wstręt, nienawiść. Niestety, jak możemy się domyślać, zdecydowanie częściej u ludzi spotykamy negatywną postawę wobec własnego ciała. Na skraju tego kontinnum postaw możemy umieścić tak negatywną postawę wobec ciała, że prowadzi ona do zaburzeń odżywiania i aktów samoagresji. U niektórych osób zobaczymy postawę zaniedbywania swojego ciała, obojętności wobec jego potrzeb i reakcji. Najbardziej zdrowa i pozytywna jest postawa nieoceniająca i akceptująca, łącząca się z zaufaniem do ciała, rozpoznawaniem jego potrzeb i wychodzeniem im naprzeciw.
Ja doznające i Ja obserwujące
Doświadczamy swojego ciała na dwa sposoby: jako żywego organizmu, którym jesteśmy i jako obiektu, który możemy obserwować i który mogą zobaczyć inni ludzie. Ten pierwszy sposób doświadczania ciała jest dostępny tylko dla nas: nikt nie jest w stanie „poczuć” naszego organizmu od wewnątrz, tak jak my go czujemy. Drugi sposób jest dostępny też dla innych, czasami nawet bardzo szczegółowo (chociażby lekarz na USG jest w stanie „zajrzeć” do wnętrza naszego organizmu; może je zobaczyć, ale nie może go przeżywać!). Niestety tutaj pojawia się kolejny problem, z jakim zmagamy się w dzisiejszych czasach, a mianowicie zdecydowanie za bardzo skupiamy się na ciele jako obiekcie, które ma się w określony sposób prezentować. Badania dowodzą (i być może zabrzmi to stereotypowo), że kobiety częściej niż mężczyźni widzą swoje ciało bardzo fragmentarycznie, dostrzegając niedoskonałości poszczególnych jego elementów: twarzy, włosów, brzucha, nóg… Mężczyźni natomiast wprawdzie odbierają swoje ciało w bardziej całościowy sposób niż kobiety, ale również często bywają z niego niezadowoleni jako ze zbyt mało umięśnionego i sprawnego, zbyt drobnego itp. Możemy powiedzieć, że w umysłach większości z nas istnieje obraz „ciało idealnego”, do którego dążymy, ale i „ciała odrzucanego”, którego chcemy się pozbyć. Warto jednak zaakceptować swoje ciało takim, jakim jest tu i teraz, w chwili obecnej, a jednocześnie skupić się bardziej na doświadczaniu i przeżywaniu, niż na ocenianiu i oglądaniu swojego ciała.
Na granicy skóry i powietrza
Mamy swoje granice. Nasze ciało ma swoje granice. Podstawową granicą naszego ciała jest skóra. To tu spotyka się nasz organizm ze światem zewnętrznym. Świat zewnętrzny ma dostęp do nas, ale możemy nad tym sprawować kontrolę. Możemy sprawować kontrolę nad tym, w jakiej się znajdziemy sytuacji i czy będziemy się czuć w niej komfortowo – psychicznie i cieleśnie. Czasami nasze ciało daje nam sygnały, których możemy nie odczytywać. Może przekazywać nam coś przez ból głowy, napięcie mięśniowe, ból brzucha, wymioty… Ono zazwyczaj bardzo szybko orientuje się, że coś jest nie tak, że dzieje się coś, czego nie chcemy, co nam się nie podoba. Bywa, że my sami nie zdajemy sobie z tego sprawy i przypisujemy te objawy chorobie. Ma to miejsce w przypadku tak zwanych somatyzacji: gdy jakiś problem, konflikt psychiczny objawia się w postaci doznań, objawów cielesnych. Na przykład gdy nie wyrażamy swoich emocji, zwłaszcza tych negatywnych, tylko próbujemy zatrzymać, „zdusić” je w sobie, to i tak „wychodzą” one na światło dzienne w formie somatyzacji.
Rozumieć i kochać swoje ciało
Mimo, że media społecznościowe mają udokumentowany, negatywny wpływ na postrzeganie przez nas własnego ciała, to coraz częściej możemy natrafić w nich na komunikaty typu „zaakceptuj swoje ciało”, „pokochaj siebie”! Nie jest to takie proste, a hasła stały się z biegiem czasu trochę pozbawione głębszego znaczenia. Może warto jednak spróbować dotrzeć do tego, jakie mogłyby one mieć znaczenie dla nas, czy mogłyby rzeczywiście wnieść jakąś zmianę do naszego życia i postrzegania własnego ciała?
Ostatnio sporo myślałam nad różnicą pomiędzy dbaniem o swoje ciało z uwzględnianiem jego potrzeb a dbaniem o nie na siłę, bez uwzględniania jego potrzeb. Jest wiele zachowań (zdrowotnych, upiększających, podnoszących komfort), jakie podejmujemy codziennie dla dobra swojego ciała, czasem ze względu na swoje preferencje, a czasami ze względu na jakiś trend, modę. Czy jednak dajemy sobie jakąkolwiek przestrzeń, by odczytywać rzeczywiste potrzeby swojego ciała; sygnały, jakie ono nam wysyła? Związane z głodem, pragnieniem, sennością, bólem, niewygodą, zmęczeniem… a czasami nawet ochotą na jakiś konkretny rodzaj pożywienia? (często związaną z jakimś niedoborem w organizmie!). A może nad te sygnały przedkładamy przyjęte przez siebie założenie, że musimy pracować tyle i tyle godzin, spać od tej do tej, zjeść to i to… w jaki sposób zadbamy lepiej o swój organizm: poznając go i podążając za jego potrzebami, czy wtłaczając go w ramy odgórnych wytycznych i ustalonych przez siebie zasad?
Learn More
MIŁOŚĆ I ZWIĄZKI W „ERZE TINDERA”
Aplikacje randkowe stworzyły nam nowe, niezliczone możliwości znalezienia relacji, jakiej pragniemy, niezależnie od tego, czy szukamy przelotnego romansu, stałego związku czy po prostu chcemy poznawać nowych ludzi. Jednocześnie nawiązanie głębokiej, trwałej i znaczącej więzi wydaje się dzisiaj trudno osiągalne. Bardzo często naszym celem jest znaleźć partnera, który pasowałby do naszych wymagań. Jesteśmy usatysfakcjonowani tym, jak wygląda randkowanie i związki w „erze Tindera” czy też wciąż nam czegoś brakuje?
Entuzjaści i sceptycy
Znam osoby, które poznały się na Tinderze i teraz są ze sobą już od kilku lat, mają wspólne plany na przyszłość. Znam takie, które nie wierzą, że na Tinderze można znaleźć wartościową relację. Znam ludzi, którzy szukają od dłuższego czasu i są już trochę zniechęceni, ale wciąż mają nadzieję. Są i tacy, którzy entuzjastycznie podchodzą do możliwości, jakie dają aplikacje randkowe. Niektórzy widzą w nich ucieczkę od rzeczywistości, która nie spełnia ich oczekiwań. Sama zaliczam się do grupy nieco sceptycznej, jednak nie wykluczam, że może z tego wyjść coś dobrego. Jednocześnie czuję, że dosyć trudno, swipe’ując w lewo i w prawo, znaleźć osobę, z którą będzie można nawiązać naprawdę głęboką relację i z którą, być może, będzie się chciało spędzić życie. Cóż, nie każdy musi być stuprocentowym entuzjastą nowoczesnych technologii i cyfrowych rozwiązań w kwestii miłości i związków. Jednak myślę, że temat wart jest chwili refleksji, ponieważ bardzo dynamicznie kształtuje nasze podejście, wyobrażenia, oczekiwania. Poza tym, przecież nie tylko single korzystają z Tindera – robią to również osoby pozostające w związkach, małżeństwach. Aplikacja daje kuszącą obietnicę zachowania anonimowości, jeżeli tylko ktoś pragnie ją zachować. Stąd nie tylko znalezienie drugiej połówki, ale i zdrada stała się łatwiejsza niż przedtem.
„Tego kwiatu jest pół światu”
Po co zadowalać się jedną osobą, skoro jednocześnie możemy spotykać z wieloma ludźmi, z których każdy będzie miał do zaoferowania coś innego? Kiedy mamy tak duży wybór, zdecydowanie się na jedną osobę, jedną relację, wydaje się wyjątkowo trudne. Skąd mamy mieć pewność, że warto dla akurat tej osoby zrezygnować z innych, potencjalnych możliwości? Może znalazłby się ktoś, kto jeszcze bardziej odpowiada naszym wymaganiom i kryteriom, z kim by nam było jeszcze lepiej? Ktoś, przy kim byśmy bardziej realizowali swoje potrzeby i się spełniali życiowo? A może najlepszym wyjściem jest próbowanie wielu rzeczy, nie wchodząc zbyt głęboko w żadną relację?
Z pewnością ma to swoje plusy i minusy. Spotykanie się z wieloma osobami jednocześnie może dawać dużo satysfakcji i dreszczyk emocji. Jednak może być tak, że do nikogo tak naprawdę się nie zbliżamy, nie poznajemy nikogo głębiej, jedynie powierzchownie. Być może realizujemy w ten sposób jakieś swoje potrzeby, a inne pozostają niezaspokojone, chociażby potrzeba bliskości, zaufania komuś, oparcia się na kimś, otworzenia się przed kimś i zaoferowania mu tego samego…
Bliskość potrafi budzić lęk. Z jakichś powodów bronimy się przed nią, uciekamy. Zdarza się, że wmawiamy sobie, że jej nie potrzebujemy, gdy tak naprawdę potrzebujemy, ale boimy się. Wolimy ukryć się za murem samodzielności, niezależności. Budujemy wizerunek osoby, która dyktuje warunki, zdobywa. W rzeczywistości może być tak, że nie zbliżamy się do nikogo, bo obawiamy się, że ktoś nas zrani, opuści, zdradzi, nie odwzajemni naszych uczuć i pragnień. Że poczujemy się wówczas „niewystarczający” dla kogoś, na kim nam zależy, a nasza samoocena legnie w gruzach. Możemy również bać się utraty siebie, swojej tożsamości, tego, że druga osoba będzie chciała nam coś narzucić, że będziemy musieli zrezygnować z ważnych dla siebie planów, celów, przyzwyczajeń, pasji, relacji…
Być razem nie tracąc siebie
Coraz częściej stawiamy swoje potrzeby i plany na pierwszym miejscu. Oczekiwania innych wobec nas schodzą na dalszy plan. Chcielibyśmy, aby nasz partner dostosował się do nas, by związek nie zaburzał naszego trybu życia. Ktoś mógłby nazwać taką postawę egoistyczną, ale ma ona wiele plusów. Dobrze jest znać swoje priorytety i trzymać się ich. Oczekiwania innych wobec nas nie są tak ważne, jak nasze wewnętrzne potrzeby. Warto komunikować je partnerowi, możemy wówczas wychodzić sobie naprzeciw w kwestii realizowania indywidualnych potrzeb i celów. Oprócz celów indywidualnych pojawiają się także w związku wspólne cele. I te, i te są bardzo ważne. Oczywiście czasami mogą stać ze sobą w sprzeczności. Wówczas potrzebne są szczere rozmowy i bardzo możliwe, że także ustępstwa z każdej ze stron. Nie musi nas to przerażać – w końcu wszystko pozostaje naszą dobrowolną decyzją! Nikt nie może nas zmusić, abyśmy się poświęcali i rezygnowali z czegokolwiek. Możemy zadecydować, że to zrobimy, gdy stwierdzimy, że jest to koniecznie dla dobra związku i drugiej osoby, na której nam zależy.
Zamiast podsumowania – kilka kwestii, które warto mieć na uwadze, randkując, poznając ludzi, szukając miłości w „erze Tindera”:
- Idealny związek, który da nam wszystko, czego potrzebujemy i/lub który nie będzie wymagał wysiłku z naszej strony, nie istnieje.
- Jeżeli jestem w wielu relacjach na raz, może być tak, że żadnej z nich nie pogłębiam, w żadnej nie daję i nie otrzymuję prawdziwego wparcia, w żadnej nie doświadczam rzeczywistej bliskości.
- Warto zdawać sobie sprawę, jakiej relacji się poszukuje i komunikować to drugiej osobie. Sprawdźcie, czy macie podobną wizję waszej znajomości oraz czasu i zaangażowania, jakie chcecie w nią włożyć.
- Dobry, zdrowy związek nie polega na zlaniu się w jedno, a na utrzymywaniu harmonii między zależnością a niezależnością, jednością a odrębnością.
- Wszystko ma swój czas, a cierpliwość może się opłacić. Nie warto wchodzić w relacje na siłę, tylko po to, by „kogoś mieć” albo by uszczęśliwić drugą osobę.
Z lęku przed odrzuceniem budujemy dookoła siebie mur i sprawiamy wrażenie osoby, której nie zależy na innych. Czujemy, że gdy się otworzymy, możemy zostać zranieni. Jednak może bliskość jest warta podjęcia pewnego ryzyka? Może tego właśnie nam brakuje w „erze Tindera”?
Learn More
Mit racjonalności, czyli czy warto skupiać się na byciu racjonalnym
„Spójrz na to racjonalnie”, „logiczniej byłoby to zrobić to w ten sposób”, „na zdrowy rozum” – słyszymy takie wyrażenia od dziecka. W języku potocznym odbija się przekonanie, że „racjonalne” myślenie jest najlepszym i najbardziej dojrzałym sposobem radzenia sobie z mniejszymi i większymi dylematami życiowymi. Racjonalnemu, „chłodnemu” myśleniu przeciwstawia się myślenie pod wpływem emocji, „na gorąco”. Jak się jednak okazuje, człowiek ze swej natury nie jest ani racjonalny, ani logicznie myślący. Czy należy zatem starać się mimo wszystko o jak największą racjonalność swoich decyzji i wyborów? Czy racjonalność jest najbardziej racjonalnym wyjściem?
Homo rationalis?
Wiele lat naukowcy, nie tylko psychologowie, przyjmowali, że człowiek jest istotą racjonalną. Jednocześnie przypisywano racjonalne myślenie mężczyznom, zaś kobietom działanie pod wpływem emocji. Nowsze badania wykazały jednak, że każdy człowiek popełnia szereg błędów w myśleniu, myśli „na skróty” i zgodnie z pewnymi schematami, które już są w jego umyśle. Ponadto każdy z nas pozostaje pod wpływem emocji i fizjologicznych procesów zachodzących w organizmie, nie możemy ich wpływu wyeliminować, tak samo, jak nie możemy na chwilę przestać „być” swoim ciałem, a zacząć „być” tylko i wyłącznie swoim umysłem. Poznajemy świat, kierując się pewnymi oczekiwaniami. Łatwiej przetwarzamy i przyswajamy informacje, które zgadzają się z naszym obrazem świata i poglądami go dotyczącymi. Nasze oczekiwaniami są stosunkowo wąską bramą, przez którą „przeciskają się” już na wstępie mocno przebrane informacje ze świata zewnętrznego.
Po wydeptanych szlakach
Nasz umysł działa w dużej mierze na bazie schematów i skryptów poznawczych. Oznacza to, że rzadko kiedy próbuje „nowych ścieżek”, a raczej porusza się wyznaczonymi już, dobrze znanymi i udeptanymi szlakami. Schematy wykształcają się w naszym umyśle od urodzenia. Ogromną rolę odgrywa tutaj wychowanie oraz proces socjalizacji, w ramach których w dużej mierze „przejmujemy” sposoby myślenia i działania rodziców, innych bliskich dorosłych, wychowawców itp. To dzięki nim kształtujemy kolejne nawyki myślowe i od nich w dużej mierze zależy, jak będziemy myśleć o sobie samych i innych ludziach, komunikować się, budować relacje interpersonalne, zarządzać emocjami i kształtować swój obraz świata. A zatem schematy poznawcze i wynikające z nich oczekiwania to kolejny, oprócz stanów emocjonalnych i fizjologicznych, filtr nakładany przez nas nieświadomie podczas przetwarzania informacji o świecie i podejmowania decyzji.
Mikrokosmos poznawczy
„Granice mojego języka są granicami mojego świata” miał powiedzieć Wittgenstein. Umysł ludzki można porównać do mikrokosmosu, w którym obecne są pewne obiekty, a inne nie. Jeżeli nie znamy jakiegoś zjawiska lub obiektu, jakiegoś człowieka, to tak jakby nie istniał on w naszym mikroświecie. W ciągu życia „dodajemy” do swojego mikroświata kolejne obiekty, zjawiska, osoby, które poznajemy i zapamiętujemy. Uczymy się nowych słów, faktów, zachowań; zdobywamy kolejne doświadczenia. Poznawanym rzeczom przypisujemy znaczenia i interpretacje, co sprawia, że każdy z nas będzie odbierał dany obiekt inaczej, a już na pewno inaczej będzie go sobie przypominał w przyszłości. Być może przypisze mu jakieś właściwości, którego ten obiekt w rzeczywistości nie ma, o ile można mówić o jakichś obiektywnych właściwościach rzeczy (w końcu dostępny jest nam tylko obraz pochodzący z naszych zmysłów, a narządy zmysłów u każdego z nas są inne i trochę inaczej działają). Zawsze we Wszechświecie będzie istnieć coś, czego nigdy nie poznamy i tym samym nie będzie ono dla nas, jako jednostki, istnieć. Ponieważ „mikrokosmos” naszego umysłu różni się od „mikrokosmosów” innych ludzi, a nawet najprostsze pojęcia, jak „stół” czy „spacer”, mogą mieć dla każdego z nas trochę inne znaczenie, niezwykle łatwo o nieporozumienia i konflikty, podczas których często próbujemy „ustalić fakty”. Warto w tym miejscu zastanowić się, czy istnieje jakaś „obiektywna prawda” na temat świata? A nawet jeżeli istnieje, czy jest ona dostępna komukolwiek z nas?
Czy warto skupiać się na byciu racjonalnym?
Odpowiedź na pytanie postawione w tytule w dużej mierze już tutaj padła. Jako ludzie jesteśmy w dużej mierze istotami nieracjonalnymi, które jednak mają możliwość przeprowadzania logicznego rozumowania. Nie jest to proces automatyczny, ale wymaga dużo wysiłku, skupienia uwagi i zużycia energii. Stąd mózg „woli” działać automatycznie, podejmować decyzje szybko, bez większego zaangażowania energii i wysiłku. Czy będąc w sklepie stoimy przed półką, porównując właściwości wszystkich rodzajów masła, czy raczej bierzemy to, które kupowaliśmy dotychczas, widzieliśmy w reklamie lub które podoba nam się na pierwszy rzut oka? Gdybyśmy mieli za każdym razem podejmować decyzje na podstawie wszystkich dostępnych nam przesłanek, to prawdopodobnie w ciągu dnia nie zdążylibyśmy za wiele zrobić. Potrzebujemy czasami myśleć na skróty, aby spełniać swoje zadania i realizować efektywnie nasze potrzeby. Są kwestie, w których trudno postawić na logikę – relacje międzyludzkie, bliskie związki, a nawet wybór drogi życiowej, miejsca zamieszkania. Coś, co trudno nazwać racjonalnym, „ciągnie nas” do określonych ludzi, miejsc, profesji. Stąd warto jest rozeznać, czy w danej sytuacji lepiej będzie posłużyć się racjonalnym wnioskowaniem czy wsłuchać się w swoje uczucia, intuicję. Można je także łączyć w różnych proporcjach. Ważna jest świadomość tego, jaka drog0a prowadzi nas do podjęcia decyzji i czy uważamy ją za optymalną.
Learn More