Gdy ktoś kończy bliski związek i znów jest „singlem” często deklaruje swojemu otoczeniu, że chce teraz skupić się na sobie i swoich celach. Takie słowa raczej nie wzbudzają zdziwienia – rodzina i przyjaciele raczej im przyklaskują i uznają takie postanowienie za słuszne. Z drugiej strony brzmi to trochę tak, jakby „w końcu” dana osoba otrzymała czas i szansę na zajęcie się sobą. Tak jakby po okresie podróży wracało się do domu – do przyjaciół, do swoich zainteresowań, do czasu dla siebie, do bycia blisko samego siebie, do chwil bycia samemu ze sobą. Tak jakby związek był czasem opuszczenia tego wszystkiego, oddalenia się od tego, a może nawet – odcięcia?
„Ja” a „my”
Jeżeli czujemy, że po okresie bycia w związku musimy „powrócić” do siebie, swojego dawnego/prawdziwego Ja, nie miejmy wobec siebie złości i żalu. Zastanówmy się jednak nad tym, czemu się tak czujemy. Dlaczego odeszliśmy od siebie tak daleko, że straciliśmy siebie z oczu, że musimy na nowo siebie odnaleźć? Dlaczego straciliśmy z oczu nasze cele? Być może było tak, że był to powolny proces stapiania się z parterem, stopniowego rezygnowania z siebie na rzecz relacji, ze swojej niezależności na rzecz zależności, ze swojego „Ja” na rzecz „my”. A może stało się to szybko – żeby w ogóle być w związku z tą osobą musieliśmy zapomnieć o sobie, bo czuliśmy, że nie zostaniemy zaakceptowani tacy, jacy jesteśmy naprawdę, a bardzo nam zależało na utworzeniu relacji.
Każdy z nas ma w sobie dwie głębokie i niezwykle ważne potrzeby – przynależności, zależności, więzi i niezależności, odrębności, bycia niepowtarzalną, decydującą o sobie jednostką. Są to potrzeby, które często zdają się siebie wzajemnie wykluczać, ale w zdrowej relacji mogą świetnie współgrać ze sobą. Realizowanie zarówno indywidualnych, jak i wspólnych celów buduje więź i zbliża.
Dlaczego tracimy siebie w związku?
Potrzeba przynależności jest w nas tak bardzo silna nie tylko ze względów emocjonalnych, ale także czysto biologicznych. Człowiek potrzebuje funkcjonować w społeczności, aby przetrwać. W związku z tym stara się uniknąć odrzucenia grupy, a zwłaszcza utraty kontaktu z najbliższymi osobami, tworzącymi jego bezpośrednią sieć wsparcia. Szczególnie wyraźnie możemy zaobserwować to zjawisko w kontekście dzieci. Im młodsze dziecko, tym bardziej to, czy jego biologiczne potrzeby zostaną zrealizowane, zależy od jego rodziców. Im młodsze dziecko, tym bardziej potrzebuje swoich rodziców, nie może ich stracić, gdyż wtedy mogłoby nawet nie przeżyć. Dlatego często zdarza się, że dziecko dostosowuje swoje reakcje i zachowanie do rodzica tak, by go nie stracić. Jeżeli rodzic oddala się od niego, gdy ono okazuje złość lub smutek, dziecko uczy się, by tych emocji nie okazywać – bo nie chce stracić miłości i obecności rodzica. Przyzwyczaja się do takiego funkcjonowania i rozwija w sobie przekonanie, że by być blisko z drugą osobą, należy zrezygnować, przynajmniej częściowo, z samego siebie. Że potrzeby przynależności i niezależności się wzajemnie wykluczają. Gdy to dziecko dorośnie, najprawdopodobniej jego związki i relacje będą nadal opierać się na rezygnowaniu z siebie i swoich potrzeb, niewyrażaniu emocji, „chowaniu” wszystkiego w sobie, „wytrzymywaniu”. Na ratunek może przyjść tutaj psychoterapia, która krok za krokiem pokaże nam, że zarówno potrzebę zależności, jak i niezależności można realizować w bliskich relacjach, nie tracąc przy tym siebie.
Dlaczego nie jest prosto w to uwierzyć?…
… ponieważ nie tylko nasze własne doświadczenia, ale i obserwowane przez nas w naszym otoczeniu relacje mogą temu zaprzeczać. Ludzie wokół nas mogą również odchodzić od siebie, rezygnować z siebie, by być w konkretnych relacjach. Takich par, związków, relacji może być bardzo dużo i mogą one nawet dobrze funkcjonować, a przynajmniej wyglądać z zewnątrz na dobrze funkcjonujące. Możemy słyszeć od przyjaciół i rodziny, że poświęcenia są konieczne, że bez nich związek, relacja nie przetrwa. Rzeczywiście w bliskich relacjach są momenty, gdy trzeba coś poświęcić. Jednak wielokrotne poświęcanie się i zatracanie siebie w relacji, mimo że w założeniu ma podtrzymywać relację, często prowadzi do wręcz odwrotnych skutków. Do tego, że czujemy się źle. Nie jesteśmy szczęśliwi. Czujemy, że partner nas czegoś ważnego pozbawia, ogranicza nas, nie pozwala nam być sobą. Zaczynamy czuć do niego złość, niechęć – czasem nie uświadamiamy sobie tego, ale coś w głębi nas rośnie, buzuje, buntuje się. Zapominamy, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni w pierwszej kolejności za realizację naszych własnych potrzeb. Może nawet nie próbowaliśmy pogodzić ich ze związkiem, komunikować ich bliskiej osobie? Z kolei, jeżeli komunikujemy swoje potrzeby i staramy się je realizować, ale druga osoba nie potrafi tego zrozumieć, odrzuca nas, złości się, obraża, gdy potrzebujemy czasu dla siebie, gdy wyrażamy siebie, możemy zastanowić się, czy chcemy być blisko z taką osobą.
Zatem możliwe, że to, czego obawiamy, się nie sprawdzi, bo druga osoba będzie chciała dać nam wolność i przestrzeń; że wyjdzie naprzeciw naszym potrzebom, będzie chciała poznać i przyjąć nas takimi, jakimi jesteśmy i wspierać nas w realizowaniu naszych indywidualnych celów. Jednak możliwe jest też to, że partner nie zaakceptuje naszej potrzeby niezależności, której dotychczas nie komunikowaliśmy. Zdziwi się, co się dzieje, że teraz zaczynamy do niej dążyć, uzna to za negatywną przemianę w nas i w jakiś sposób da nam do zrozumienia, że relacja może się zakończyć, jeżeli zrobimy coś dla siebie, będziemy bardziej asertywni, będziemy blisko samych siebie i zaczniemy stawiać granice. Wówczas zastanówmy się, czy taki związek, w którym partner oczekuje od nas, że stracimy siebie z oczu, jest tego naprawdę wart. Im dalej odejdziemy, tym więcej czasu i wysiłku będziemy potrzebować, by powrócić.