List do mężczyzn i chłopców
List do mężczyzn i chłopców
Wielu mężczyzn w dzieciństwie lubiło bawić się w Indian. Dlaczego właśnie Indianie, ich styl życia i kultura są tak pociągający dla młodszych i starszych chłopców, którzy powoli zaczynają szukać swojej drogi do męskiego świata? Indianin kojarzy się z odwagą, męstwem – ale i z mądrością. Nie mówi wielu słów, ale wiele wie. Potrafi polować, ale jest jednocześnie niezwykle wrażliwy na otaczający świat, przyrodę. To niezwykły portret męskości zarówno stanowczej, jak i łagodnej. Spokojnej i trwałej jak głaz, której okoliczności zewnętrzne nie są w stanie zachwiać. Silnej w sposób, który nie wymaga udowadniania. Cichej, która nie potrzebuje przed sobą „trąbić”. Słuchającej i pokornej, ale nie kulącej się i przestraszonej. Znającej swoją wartość, ale nie wywyższającej się. Jak poruszająca jest to wizja – męskości, która współegzystuje z „pierwiastkiem kobiecym”, nie wstydzi się go – bo to on jest jej siłą.
Błądzić i znajdować drogę
Drodzy mężczyźni i chłopcy – nie jesteście sami. Wokół Was są ludzie, którzy pragną, byście podzielili się z nimi swoimi myślami i uczuciami. Abyście mówili szczerze, z serca, o tym, co Was martwi, czego się boicie, co Was smuci, co Was cieszy. Uczucia nie czynią Was słabszymi. Przeżywanie i wyrażanie uczuć łączy nas wszystkich jako ludzi i pomaga nam szczerze ze sobą rozmawiać, być ze sobą blisko. Każdy z nas potrzebuje być wysłuchany, przytulony, wspierany. Każdy z nas czuje się czasem bezradny. Nie jest niczym złym nie znać kierunku, popełniać błędy, zmieniać decyzje. Trwać w zawieszeniu, szukać rozwiązań, a czasem pozostawiać sprawy własnemu biegowi. Nie w każdym momencie życia będziemy czuć, że znamy wszystkie odpowiedzi. Wiele pytań być może już pozostanie bez jasnej odpowiedzi. Nie zawsze możemy działać. Czasami potrzebny jest jakiś przystanek na naszej drodze, czasami potrzebujemy zwolnić tempo lub wycofać się, by nabrać perspektywy. Nie nad wszystkim mamy kontrolę. Przyznanie, że nie mamy nad wszystkim kontroli, wymaga odwagi i siły. Zaakceptowanie tego pozwala nam zaopiekować się ważnymi dla nas sprawami bez nakładania na siebie presji, aby za wszelką cenę trzymać „wszystkie sroki za ogon”. Czasami, gdy próbujemy zaplanować wszystkie sfery swojego życia i wyznaczać w nich cele, okazuje się, że nie żyjemy tak naprawdę tu i teraz, nie doświadczamy życia, które przepływa nam przez palce i nie widzimy wspaniałych możliwości, które się przed nami spontanicznie otwierają – i mijają, niedostrzeżone. Chwile, w których możemy być z osobami, które kochamy. W których możemy nauczyć się czegoś wartościowego o sobie. W których możemy spełnić swoje marzenia, być może takie, o których już ledwo pamiętamy.
Jesteśmy warci uznania i miłości tu i teraz
Nasze osiągnięcia życiowe nie muszą być dla nas wyznacznikiem naszej wartości jako ludzi. Jesteśmy warci miłości i akceptacji, bez względu na to, kim jesteśmy i co w życiu osiągnęliśmy. Jesteśmy w pełni wartościowi, gdy działamy i w pełni wartościowi, gdy odpoczywamy i nie robimy nic konkretnego. W nieustannym biegu łatwo zagubić to, co ważne dla nas i dla osób, które kochamy. Wiele szczęścia i poczucia bezpieczeństwa przynoszą trwałe relacje z innymi ludźmi, w których jesteśmy sobą, nie musimy ukrywać naszych niedociągnięć, słabości; nie musimy być kimś innym, niż w głębi duszy jesteśmy. Dzisiejszy świat zachęca do pogoni za „lepszą wersją siebie”, do poświęcenia się pracy nad sobą i rozwojowi. Ta droga może być wartościowa, ale kryją się na niej także różne pułapki, takie jak ryzyko pracoholizmu, perfekcjonizmu czy braku akceptacji dla „niedoskonałej” wersji siebie, której doświadczamy tu i teraz. Alternatywna ścieżka rozpoczyna się od akceptacji siebie tu i teraz i głębokiego zrozumienia różnych aspektów własnej osoby, bez odrzucania żadnego z nich. Ten krok może być pierwszym na pięknej drodze przemiany, której towarzyszy wewnętrzny spokój.
Potrzeby są ważne
Wasze potrzeby są ważne. Te fizyczne i te emocjonalne. Nie wahajcie się dbać o swoje ciało, nie tylko sprawiając, by było sprawne i dobrze funkcjonowało przez długie lata, ale także by czuło się dobrze. Nie lekceważcie sygnałów, które wysyła Wam Wasze ciało. W ten sposób próbują dotrzeć do Was także Wasze emocje. Wymagając od swojego ciała, żeby zawsze działało „na najwyższych obrotach”, możemy wypalić się fizycznie i psychicznie; doprowadzić do tego, że stracimy swoją naturalną energię i radość życia, a będziemy potrzebować codziennie „wspomagaczy”, by dawać sobie radę z nawet podstawowymi czynnościami. Wasze ciało będzie Wam bardzo wdzięczne za traktowanie go z szacunkiem, a nawet z miłością. Być może zbyt często jesteśmy dla niego zbyt surowi i wymagający.
Intuicja nie tylko „kobieca”
Nasz umysł pozwala nam myśleć logicznie, racjonalnie, w różnych sytuacjach. Jednak jednocześnie czujemy różne emocje i jesteśmy obdarzeni intuicją. Każde z tych źródeł może być wartościowe i przekazywać nam ważne informacje o nas samych, o miejscu, w którym się znajdujemy, o ludziach, którymi się otaczamy – generalnie o naszych potrzebach i dokonywanych wyborach. Intuicja nie jest rzeczą tylko i wyłącznie „kobiecą”. Każdy z nas może wsłuchiwać się w swoją intuicję. Dzięki intuicji możemy unikać zagrożeń i wybierać dla siebie rzeczy, z którymi będziemy czuli się dobrze i które nam posłużą. Nie wahajmy się używać intuicji. Być może boimy się intuicji, bo nie chcemy być nieracjonalni. Być może jest to lęk przed pójściem za głosem serca. Pragniemy uchwycić się logiki, by nie popełnić jakiegoś błędu, nie zachować się „głupio”. Być może jest to lęk przed zranieniem, którym ryzykujemy, otwierając swoje serce przed kimś, ujawniając swoje emocje i potrzeby. Lęk przed byciem odrzuconym, gdy jesteśmy najbardziej wrażliwi i odsłonięci. Można się zastanowić, ile możemy stracić, a ile zyskać, kierując się intuicją i „głosem serca”. Może okaże się, że to, co możemy zyskać, zmieni nasze życie na lepsze?
Learn MoreDlaczego nie żyjemy po swojemu?
Czy zauważyliście, jak wiele wymówek mamy, by nie przyglądać się temu, czego naprawdę chcemy w życiu i by tego nie realizować? Jesteśmy bombardowani komunikatami, że możemy wszystko – bo przecież w każdej chwili jesteśmy w stanie zacząć żyć po swojemu! Ktoś gdzieś właśnie rzucił pracę w korporacji i wyruszył w wymarzoną podróż dookoła świata. Inna osoba założyła własną działalność i sprzedaje swoje oryginalne wyroby artystyczne. Ale, jakby nie patrzeć, bardzo często podjęcie takiej decyzji samemu graniczy z cudem. Jest przerażające jak skok na głęboką wodę, zejście z wydeptanego szlaku w dzicz, pójście drogą w absolutne nieznane.
Wolność wyboru przeraża?
Kilka miesięcy temu marzyłam o tym, że gdy nadejdą wakacje zwolnię, zastanowię się, co dalej, czego chcę w życiu, gdzie chciałabym się znaleźć, co robić. Miałam kilka pomysłów i generalne pragnienie, by coś się zmieniło. Gdy jednak nadszedł moment, w którym mogłabym zacząć realizować swoje postanowienia, dalej podążałam utartymi szlakami. Zaczęłam robić plany na czas powakacyjny i właściwie w tych planach nie uwzględniłam za bardzo żadnych zmian. Tak jakby moja potrzeba stałości wygrała z potrzebą zmiany. Tak jakby zmiana była zbyt przerażająca. Mogę wybrać bardzo wiele dróg – i ta świadomość ogromnego wachlarza możliwości przeraża mnie do głębi.
Niby zazwyczaj nie chcemy mieć z góry zaplanowanego życia i przydzielonej roli – tylko dlaczego w takim razie tak kurczowo się jej trzymamy? Dlaczego tak wielką wagę przywiązujemy do tego, co mówią o nas inni i tego, czego myślimy, że spodziewają się po nas bliscy? Dlaczego, narzekając na ograniczające nas społeczne i kulturowe ramy, jednocześnie często dobrowolnie staramy się do nich dopasować? Psychologowie, tacy jak Erich Fromm, zauważyli pewną ciekawą zależność – nawet, jeżeli deklarujemy, że chcemy wolności, to tak naprawdę chętnie zgadzamy się na to, by inni nami kierowali. Psychologowie społeczni opisują wiele mechanizmów wpływu społecznego, czyli tego, jak można efektywnie wpływać na ludzi i nakłaniać ich do dokonania konkretnych wyborów czy zmiany swoich poglądów, zachowania. Tak starają się na nas wpływać chociażby politycy, media i reklamy – ale nie tylko. Ogromny wpływ na nas mają media społecznościowe i w ogóle – inni ludzie, świadomie czy nieświadomie. To jest bardzo naturalne, wpływamy na siebie nawzajem, tworzymy sieci powiązań i zależności. Czy to oznacza jednak, że jesteśmy skazani na funkcjonowanie w wyznaczonych z góry ramach oraz na lęk przed wolnością wyboru?
Co jest Twoją wymówką?
Co jest Twoją wymówką, by nic nie zmieniać? Zbyt zaawansowany wiek? Praca, w której „nie da się mnie zastąpić”? Dzieci? Rodzina? Inflacja? Kryzys? „Taki już jest świat”? Świat się nie zmieni, ale my możemy się zmieniać i dokonywać wyborów, a możliwości jest często więcej, niż nam się wydaje. Warto zastanowić się, ile przeszkód, które w naszym mniemaniu stoją nam na drodze do realizacji naszych pragnień, jest rzeczywiście nie do przeskoczenia. A może decyduje tu jakaś inna kwestia – nasze wewnętrzne poczucie, że n i e możemy robić tego, czego pragniemy? Może gdzieś głęboko w środku nie zezwalamy sobie na realizowane swoich marzeń i pragnień, a zewnętrzne warunki tylko nas utwierdzają w tym przekonaniu?
Lubimy widzieć siebie jako niezastąpionych w różnych kwestiach i trudno się temu dziwić, bo to przyjemne uczucie. I nawet, jeżeli sytuacja, w której tkwimy, męczy nas, na przykład opiekujemy się chorym rodzicem i jesteśmy przemęczeni, bo do tego mamy jeszcze i inne obowiązki, to możemy nie chcieć z niej zrezygnować i pomyśleć o innych, alternatywnych rozwiązaniach. Możemy tłumaczyć to w ten sposób: „jestem wykończony/-a, ale nikogo innego to nie interesuje. Tylko ja zajmuję się tatą/mamą…”. Może w tych słowach brzmieć bezsilność, ale i wściekłość na przykład na „obojętne” rodzeństwo czy nawet samego rodzica. Może brat/siostra właśnie starają się wygospodarować sobie czas na relaks, rozwijają swoje hobby, ale to w naszych oczach uchodzi za egoizm. Za to my jesteśmy „bohaterami”, robimy właściwą rzecz, poświęcamy się, bo uważamy, że taka jest nasza rola i „tak trzeba”.
A może…?
W przytoczonym przeze mnie przykładzie osoba opiekująca się chorym rodzicem może zacząć odczuwać złość na „egoistyczne” rodzeństwo, a nawet na swojego rodzica. Być możliwe, że ta złość „siedzi” w nas bardzo głęboko. Może oznaczać nasze poczucie, że to właśnie te osoby sprawiają, że nie możemy zatroszczyć się o siebie, pomyśleć o sobie. Czy tak jest faktycznie? Czemu tak bardzo zaniedbujemy siebie kosztem innych? Jak to się dzieje, że często właśnie najbliższe nam osoby, które prawdopodobnie bardzo nas kochają i chcą naszego szczęścia, stają się w naszym odczuciu „przeszkodami” na naszej drodze do życia po swojemu? Czy można to jakoś zmienić i połączyć obowiązki zawodowe i rodzinne z realizowaniem swoich potrzeb? A może to, co robimy w ramach pracy i w rodzinie mogłoby pomagać nam realizować nasze pragnienia i potrzeby, a nie stawać im na przeszkodzie? A może jesteśmy wystarczająco silni i mamy wystarczające wsparcie w najbliższych, by poradzić sobie na nieznanej ścieżce, poza utartym szlakiem?
Learn More
Rok szkolny – nowa przygoda czy stara bieda? :)
Co takiego się dzieje, że rok szkolny jest dla uczniów, nauczycieli i rodziców tak trudnym czasem? Stres, lęk, przemęczenie, pośpiech, natłok obowiązków – wszystkie wymienione grupy osób prawdopodobnie doświadczają tych problemów, tylko być może każda z nich w trochę inny sposób. Dlaczego? Dlaczego jako nauczyciele i rodzice uczniów w wieku szkolnym pozwalamy na to, by 10 z 12 miesięcy w roku (lub więcej!) było dla nas oraz dzieci i młodzieży męczarnią?
Nie mamy na to wpływu – taka odpowiedź ciśnie się od razu na usta. Winą obarczamy system edukacji, rząd, kuratorium, komisje egzaminacyjne. Nauczyciele obwiniają o pewne rzeczy uczniów i rodziców, uczniowie – nauczycieli i rodziców, rodzice – nauczycieli i uczniów. Czy to błędne koło oskarżania się nawzajem i szukania winnego coś nam daje? Prawdopodobnie niewiele. Nadal czujemy się bezradni i bezsilni wobec „siły wyższej”, „systemu”, który ogranicza nas i nie daje rozwinąć skrzydeł. Bardzo możliwe, że nie jesteśmy w stanie zmienić wielu uwarunkowań obecnych w polskiej szkole. Czy to oznacza jednak, że jesteśmy skazani na funkcjonowanie w ciasnych, uwierających nas ramach i nie mamy innego wyboru, jak tylko pogodzić się ze swoim losem?
Słowo klucz: PASJA
Od niejednego nauczyciela słyszałam, że mimo wszystko kocha swoją pracę, kocha uczyć, sprawia mu to dużo radości. Stara się zaciekawić swoich uczniów nauczanym przedmiotem. I wielu nauczycielom to się świetnie udaje. Uczniowie potrafią po latach wspominać przedmiot, który być może sam w sobie średnio ich interesował, ale lekcje z danym nauczycielem sprawiały im ogromną przyjemność i wzbudzały entuzjazm. Jest wiele osób, które wybrały konkretny zawód dlatego, że na swojej ścieżce edukacji spotkały nauczyciela uczącego danego przedmiotu z pasją, która udzielała się i inspirowała. Można wkładać niesamowicie dużo wysiłku i poświęceń w nauczanie, ale będzie to czym innym niż robienie tego samego z pasją i miłością. Gdy mówimy z miłością i pasją o jakimś zagadnieniu, w naszych słowach obecna jest niesamowita energia, którą odbiorcy wyczuwają. Nie da się jej udawać, wykreować na siłę. Tylko prawdziwy, szczery ogień ma moc rozpalania kolejnych płomieni!
Słowo klucz: PRZYJEMNOŚĆ
Stres i pośpiech nie sprzyjają zdobywaniu wiedzy, która zostanie zapisana w pamięci długotrwałej i zostanie z nami na dłużej. Można wkuwać w pośpiechu i zapomnieć następnego dnia tego, czego się nauczyliśmy. Przyswajać wiedzę najlepiej z otwartym, wyciszonym umysłem. Nie bez powodu najlepszą muzyką do słuchania podczas pracy i nauki jest muzyka klasyczna i spokojna muzyka instrumentalna, która wprowadza nas w stan relaksu. Gdy tempo pracy nie jest zbyt szybkie, mamy również okazję odnaleźć przyjemność w tym, co robimy. Przyjemność byłaby tu kolejnym słowem – kluczem. To naturalne, że najchętniej wybieramy aktywności, które sprawiają nam przyjemność. Stąd być może wielu uczniów preferowałoby inne sposoby spędzania czasu po szkole niż odrabianie zadań domowych i przygotowywanie się do sprawdzianów.
Zawsze mnie bolało, że tak niewiele osób chce po okresie nauki szkolnej sięgać po poezję czy klasyki literatury polskiej i światowej. Czy to znaczy, że nie są to wartościowe lektury? Naturalnie, że nie! Może jednak oznaczać, że były czytane na siłę i pod presją czasu, kojarzą się z przymusem, stresem, interpretowaniem według klucza, szczegółowymi kartkówkami obejmującymi nieistotne detale z lektur. Jak wiele osób z takimi doświadczeniami z lekcji języka polskiego w dorosłości z przyjemnością usiądzie w fotelu po pracy z „Sonetami krymskimi” Mickiewicza czy „Zbrodnią i karą” Dostojewskiego w ręku? Czy byłoby inaczej, gdyby nauka i czytanie lektur kojarzyły się z przyjemnością?
Słowo klucz: POMOC
Myślę, że będąc rodzicem i nauczycielem warto pamięć, że nauce sprzyjają pasja oraz odczuwanie przyjemności. Często mniej znaczy więcej. Z kolei przebodźcowanie, ciągłe napięcie i stres są wrogami zrównoważonego, prawidłowego rozwoju dzieci i młodzieży i efektywnego przyswajania przez nie wiedzy. Nie służą one oczywiście również osobom dorosłym. Każdy z nas potrzebuje czasu na codzienny odpoczynek i regenerację, spotkania z przyjaciółmi, spędzanie czasu z rodziną, rozwijanie zainteresowań, a nawet na nudę – nuda potrafi sprzyjać twórczości! Warto zwrócić uwagę na to, co jest ważne dla uczniów na kolejnych etapach ich rozwoju – dzieci mają potrzebę zabawy i socjalizacji, nastolatki również chcą spędzać czas w grupie rówieśniczej, chcą poznawać siebie, zaczynają świadomie kształtować to, kim są. Zadają naprawdę wnikliwe pytania i poszukują na nie odpowiedzi. Czasami wystarczy stworzyć trochę więcej przestrzeni na te pytania i wątpliwości, zacząć uważniej słuchać, co młodzi mają do powiedzenia. Pytać o ich potrzeby, ich zdanie. Rozmawiać o trudnościach. Oferować swój czas, swoją obecność i uważność. Poznawać coraz lepiej to, kim są, czym się interesują i uwzględniać to w procesie edukacji i wychowania zarówno w domu, jak i w szkole. Pozytywnie zaskoczyć się, jak wiele młodzi mają dorosłym do zaoferowania i ile możemy się od nich nauczyć!
Learn MoreTańczyć w deszczu. Czy dorośli potrzebują się bawić?
Kiedy ostatnim razem czułeś/czułaś, że naprawdę dobrze się bawisz? W jakich okolicznościach pojawiło się to odczucie? Są takie sytuacje życiowe, gdy wręcz wypada się dobrze bawić – na przykład na imprezach, weselach, wakacjach, spotkaniach z przyjaciółmi. Są to takie momenty, w których możemy czuć na sobie presję, by odstresować się i miło spędzić czas, nawet, jeżeli w danym momencie niekoniecznie mamy na to ochotę. Jednak do tego trudno jest się zmusić. Z kolei czasami świetnie bawimy się w momencie, w którym najmniej się tego spodziewamy.
Urlopowa presja
Wyobraź sobie taką sytuację: przez 2-3 tygodnie tuż przed urlopem bardzo intensywnie pracujesz, żeby mieć podczas wyjazdu spokojną głowę i nie martwić się zaległościami. W końcu wyjeżdżasz, masz przed sobą cały tydzień wypoczynku, który jest długo wyczekiwany, wytęskniony, starannie zaplanowany. Chcesz czerpać z każdej jego minuty i godziny. Jednak Twoje myśli nie mogą oderwać się od pracy. Na początku wydaje się to normalne, ale powoli zaczyna niepokoić i irytować. Trudno Ci jest spokojnie odetchnąć, odstresować się, „wyhamować” i nagle znaleźć się w pełni tu i teraz. Próbujesz wprowadzić się w urlopowy nastrój, ale bezskutecznie. Nie bawisz się tak dobrze, jak myślałeś/myślałaś, że będziesz się bawić. Mijają kolejne, cenne dni wyjazdu i nic się nie zmienia. To naprawdę frustrujące. W końcu wracasz z urlopu do pracy i codziennej rutyny, być może nawet z pewną ulgą. Wiesz co robić, wszystko wydaje się proste i znajome, znowu nie czujesz presji, by dobrze się bawić i relaksować.
„Tryb wakacyjny”
Czy to aż takie dziwne, że nasz organizm nie potrafi momentalnie i na zawołanie przejść z trybu maksymalnej mobilizacji na tryb totalnego luzu i relaksu, „tryb wakacyjny”? Czy czasem nie oczekujemy od niego rzeczy niemożliwej? Skąd się bierze ta presja, by świetnie bawić się i wypoczywać na urlopie? Być może między innymi z tego, że na co dzień nie jesteśmy w stanie znaleźć czasu na zabawę i wypoczynek. Chcielibyśmy skumulować na przestrzeni kilku dni urlopu to, czego pragniemy i o czym marzymy podczas wielu miesięcy ciężkiej pracy. Zobaczyć, doświadczyć, spróbować. Przecież na mediach społecznościowych tylu znanych i nieznanych, znajomych i nieznajomych pokazuje, jak korzysta z życia, podróżuje, bawi się. Dlaczego my nie mielibyśmy mieć tego samego? Poprzeczka zawieszona jest wysoko. Możesz wszystko, możesz czerpać z życia pełnymi garściami. Gdyby to było takie proste…
Nieużywany mięsień
Wiele dorosłych ludzi prowadzi styl życia, który tak naprawdę można określić jako pozbawiony zabawy. U wielu z tych osób zaczęło się to już w dzieciństwie lub wieku dojrzewania – natłok obowiązków szkolnych i domowych, zajęć dodatkowych sprawił, że nie było czasu na zabawę, spotykanie się z rówieśnikami, wypoczynek, spontaniczność. Jeżeli już wtedy nie było na to czasu, to w wieku dorosłym już właściwie możemy nie zauważać, że czegoś nam brakuje, bo zdążyliśmy się świetnie zaadoptować i przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Więc może nie każdemu dorosłemu zabawa jest potrzebna? A może właśnie w każdym z nas jest ten „mięsień zabawy”, tylko jak go nie używamy – zanika, tak, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nadal tam jest?
Tańczyć w deszczu
Lubię powoływać się na przykłady z filmów, pewne powtarzające się motywy. Kojarzycie takie sceny, gdy pada deszcz, wszyscy ludzie na ulicy kryją się pod parasolami, dachami i w bramach, a bohater decyduje się zignorować to, co inni mogą o nim pomyśleć i wychodzi na ten deszcz bez parasola? Idzie coraz szybciej, w końcu zaczyna biec. Biegnie przez rozpryskujące się kałuże. Śmieje się, być może nawet krzyczy lub piszczy ze szczęścia. Zwraca twarz ku górze, zamyka oczy, rozpościera ramiona i z szerokim uśmiechem pozwala, by deszcz zalewał mu całą twarz. Bierze głęboki oddech, tak jakby nagle wyzwolił się z jakiegoś gorsetu, który wcześniej ściskał mu szczelnie klatkę piersiową. Te sceny są dla mnie bardzo poruszające. Wiele w nich dziecięcej, prostej i szczerej radości. Euforii. Wolności. Uwolnienia. Często podkreślają one znaczącą zmianę, jaka dokonuje się w psychice bohatera filmu. Zmiana polega na tym, że przestaje on zwracać uwagę na opinie innych ludzi i na to, „co wypada, a co nie”, a postanawia robić to, co mu dyktuje serce, to, na co ma ochotę, co mu sprawia przyjemność. Zabawa zawsze ma w sobie coś dziecięcego, bo dzieci nie koncentrują się na konwencjach i zasadach dotyczących tego, „co wypada, a co nie”. Nie obawiają się, że powiedzą czy zrobią coś głupiego, ubrudzą się, pomną sobie ubranie. Nie myślą o wszystkich konsekwencjach swojego zachowania w przyszłości. Nie zwracają uwagi na cel i efekty zabawy, tylko na samą aktywność, która sprawia im radość. To pozwala na większą spontaniczność. Dzięki temu swobodnie posługują się swoją wyobraźnią, są obecne tu i teraz, czerpią przyjemność z zabawy. A co, gdybyśmy jako dorośli też zaczęli bawić się przy pracy, codziennych czynnościach, codziennym odpoczynku? Gdybyśmy nie ograniczali zabawy do wczasów, ewentualnie weekendów i tym samym zdjęli z nich tą presję? Gdybyśmy zaczęli na porządku dziennym używać tego zapomnianego „mięśnia”, tańczyli w deszczu, śmiali się do siebie, krzyczeli z radości, oddychali pełną piersią?
Learn MoreCzy nasze przyjemności sprawiają nam przyjemność?
Kakao z mlekiem, ale bez cukru
Dzisiaj przyszła mi do głowy taka myśl – co jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące: wypicie zwykłego kakao z mlekiem, ale bez cukru czy wypicie słodkiego kakao z pianką i marshmallows, takiego typowego, amerykańskiego, z rodzaju comfort food? Odpowiedź brzmiała: chętnie wypiłabym zwykłe kakao. Gdzieś na wsi, z widokiem na drzewa owocowe, przy drewnianym stole. W delikatnym, porannym słońcu, przy szumie liści. Dlaczego nie to drugie? Jest zbyt słodkie. To pierwsze pozostawia pewien niedosyt, ale jest to miły niedosyt. Czasem jest lekko gorzkie. Orzeźwia, stawia na nogi. Po prostu sprawiłoby, że poczułabym się dobrze.
Kakao z pianką i Netflix
A co z comfort food? Kojarzy mi się z taką miejską rozrywką, leniwym wieczorem przed ekranem mojego laptopa, na którym oglądam jeden z ulubionych seriali. Bardzo często miewam ochotę na takie wieczory, może jeszcze z lampką wina, chociaż niemal zawsze zostawiają one we mnie odczucie jakiejś frustracji, niedosytu, niezaspokojenia. Z jednej strony taki wieczór stanowi kwintesencję przyjemności w dzisiejszym świecie. Z drugiej strony moje ciało jakby tego nie czuło. Później bywa zmęczone, lekko ociężałe, niewypoczęte. Coś mi mówi, że w ten sposób nie odpocznę i nie nabiorę sił, nie poprawi mi to nastroju na dłuższą metę, a jednak mimo wszystko decyduję się na to. Jeżeli wiesz, o czym mówię, znasz pewnie ten stan. Oczekujemy, że przyjemności, które sobie serwujemy, na które czekamy i cieszymy się, kiedy w końcu nadchodzą, dadzą nam wytchnienie od pracowitego dnia, pozwolą osiągnąć lepszy nastrój i z nową energią pójść dalej. A dzisiaj mamy tyle sposobów na rozrywkę i przyjemność! Powinno to być takie proste…
Kakao z pianką na emocjonalny „dołek”
W ludzkim mózgu odczucia bólu i przyjemności muszą się równoważyć. Działa to w ten sposób, że gdy spotka nas coś bardzo przyjemnego, często później „wpadamy w dołek” emocjonalny, czujemy się gorzej, smutni, jacyś przygnębieni. Jednak po jakimś czasie nasz nastrój znowu wraca do normy. Czyli zarówno bardzo przyjemne, jak i bardzo przykre, bolesne doświadczenie, musi zostać „wyrównane” przez silne odczuwanie przeciwnego emocjonalnego stanu, zanim wszystko znowu się wyrówna i wróci do normy. Dodatkowo zarówno stan przykrości i bólu, jak i przyjemności, nie może trwać wiecznie. Potrzebne jest też „coś po środku”, co będzie trwało przez większość czasu.
Zobaczmy teraz, jak wpływa na naszą kondycję psychiczną i fizyczną obecna rzeczywistość. Już podstawowe czynności życiowe są źródłem przyjemności – seks, jedzenie… My w dzisiejszych czasach mamy łatwy i bezproblemowy dostęp zarówno do przyjemności seksualnej w różnej formie, jak i przyjemności w rodzaju comfort food – jedzenia tłustego lub słodkiego, „na pocieszenie”. Do tego korzystanie z mediów społecznościowych, aplikacji, platform streamingowych, robienie zakupów w Internecie itp. powoduje wiele wyrzutów dopaminy, hormonu odpowiedzialnego za odczuwanie przyjemności. Ten sam hormon odpowiedzialny jest również za powstawanie uzależnień… stąd te najbardziej nagradzające i przyjemne czynności i stany łatwo mogą się stać czymś, od czego się uzależnimy albo po prostu będziemy ich bardzo potrzebować, by wprowadzić się w dobry nastrój lub wyjść „z dołka”. Kto z nas nie kojarzy scen z seriali amerykańskich, gdy bohaterka (częściej w takich sytuacjach, przynajmniej w tych starszych serialach z przełomu stuleci, stawiana jest kobieta niż mężczyzna), która dopiero zerwała ze swoim partnerem, aby się pocieszyć zasiada w swojej piżamie i z kocem przed telewizorem, z dużym kubełkiem lodów o smaku peanut butter w jednej i łyżką w drugiej ręce? Płeć nie ma tutaj znaczenia, chyba większość z nas zna to uczucie, potrzebę podniesienia się na duchu, poprawienia sobie humoru, poczucia się choć trochę lepiej, nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna i wszystko wokół się sypie.
Kakao, które ugasi pragnienie
Czy to działa? Poprawia nam humor? Czujemy się lepiej? Często tak, przynajmniej na chwilę. Mamy jednak jakieś odczucie niedosytu. Po dłuższym czasie możemy nawet czuć się jeszcze gorzej, bo nasz umysł chce „wyrównać” proporcję między przyjemnością a dyskomfortem emocjonalnym. Co wtedy robimy? Często sięgamy po kolejną przyjemność, używkę w dosłownym lub przenośnym znaczeniu. Być może musi być już ona „silniejsza”, by zadziałać. I koło niestety zaczyna się zamykać. Biologia jest nieubłagana, nasz nastrój spada coraz bardziej, a my potrzebujemy coraz większej dopaminowej stymulacji, aby poczuć się przynajmniej „okej”. Nie mówiąc już o poczuciu zaspokojenia i głębszej satysfakcji, których poszukiwanie być może warto zacząć, dla odmiany, od delektowania się najzwyklejszym kakao z mlekiem, bez cukru 🙂
Learn MoreJedna dusza w dwóch ciałach – o przyjaźni *
Bratnie dusze
Jakiś czas temu byłam w Wiedniu, gdzie miałam okazję spotkać się z długoletnim przyjacielem mojego dziadka. Pamięta mnie on z czasów, gdy byłam małą dziewczynką. Spotkaliśmy się zatem drugi raz w moim życiu. Rozmawialiśmy po angielsku. Szybko złapaliśmy wspólny język i zaczął opowiadać mi o tym, jak poznali się z moim dziadkiem, o ich wspólnych zainteresowaniach naukowych, kolejnych spotkaniach, podróżach i rozmowach. Przy okazji dowiedziałam się kilku rzeczy o moim dziadku i ich wspólnej historii, o których nie miałam pojęcia. Jednak przede wszystkim miałam poczucie, że jest to prawdziwy przyjaciel mojego dziadka. W jego głosie i opowieści brzmiało przywiązanie, troska, wdzięczność. Powiedział mi, że teraz mają dużo mniej czasu i okazji, żeby się spotykać. Mieszkają setki kilometrów od siebie, mają problemy ze zdrowiem. Nie jest łatwo przebyć tak duży kawał drogi w takich okolicznościach. Wiem jednak, że są w regularnym kontakcie mailowym.
Ów mężczyzna powiedział mi, że Indianie wierzą, iż dusze przyjaciół są blisko siebie nawet wtedy, gdy dzieli ich fizyczny dystans. „Odnajdziemy się” – mówił o moim dziadku. Gdy żegnałam się z nim, powiedział do mnie: „do zobaczenia – może w przyszłym życiu”.
„Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”
Niezależnie od szerokości geograficznej, religii, wierzeń i kultury, przyjaźń, podobnie jak miłość, stanowiła bardzo ważny temat rozważań filozoficznych, ludowych przysłów, dzieł poetyckich, literackich i nie tylko:
„Nie możesz kupić przyjaźni, musisz zrobić swoją część, aby ją zdobyć.” (przysłowie Sauk)
“Wykreślić ze świata przyjaźń… to jakby zgasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie.” (Cyceron)
“Przyjaźń jest małżeństwem dusz.” (Wolter)
“Miłość to przyjaźń, która się zapaliła. To ciche zrozumienie, wzajemne zaufanie, dzielenie się i wybaczanie. To lojalność w dobrych i złych czasach. Miłość nie jest doskonała. Uwzględnia ludzkie słabości.” (Ann Landers)
Uznawano, że przyjaźń jest jedną z najważniejszych wartości w życiu. Wszyscy kojarzymy cytat z książki „Mały Książę”, z rozmowy Małego Księcia z Lisem, podczas której Lis mówi: „jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”. Podkreśla tym samym, że przyjaźń stanowi wielkie wyzwanie, bo wymaga zarówno zaangażowania i wysiłku, jak i odwagi oraz odpowiedzialności.
Psychologia o przyjaźni
Psycholog Robert Sternberg jest autorem tzw. trójskładnikowej teorii miłości, w ramach której wyróżnia trzy składniki miłości: namiętność, intymność i zaangażowanie. Można powiedzieć, że w przyjaźni mamy intymność i zaangażowanie, jednak bez namiętności – jest to w pewnym sensie rodzaj miłości, lecz miłości platonicznej. Chcemy dla siebie nawzajem dobrze, dbamy o siebie, pomagamy sobie nawzajem rozwijać się i wzrastać. Ufamy sobie, pomagamy, wspieramy zarówno w trudnych, jak i radosnych chwilach. Przy prawdziwym przyjacielu czujemy się dobrze i naturalnie. Możemy być w pełni sobą, niczego nie udawać. Czujemy się dobrze z tym, kim jesteśmy tu i teraz, bo przyjaciel akceptuje nas w pełni, również z naszymi wadami i problemami. Wysłuchuje nas i dzieli się z nami ważnymi dla siebie sprawami. Nie oczekuje korzyści z relacji, sama relacja jest dla niego celem, a nie środkiem do jakiegoś innego celu. Ralph Waldo Emerson powiedział, że przyjaciel to ktoś, przed kim można głośno myśleć. Nie trzeba nic ukrywać. Przyjaźń wymaga zatem szczerości i autentyczności. Przyjaciel to ktoś, komu mówimy prawdę i od kogo prawdę przyjmujemy. Wielu autorów pisało nawet, że prawdziwa przyjaźń nigdy się nie kończy. Jest ona tak bliskim i intymnym spotkaniem z drugą osobą, że zmienia nas na zawsze: “spotkanie dwóch osób jest jak kontakt dwóch substancji chemicznych: jeśli jest jakaś reakcja, obie są transformowane.” (Carl Jung)
*tytuł artykułu nawiązuje do cytatu, którego autorstwo przypisuje się Arystotelesowi: “Kim są przyjaciele? Jedną duszą mieszkającą w dwóch ciałach.”
Learn MoreLetnie kolonie i obozy – wyzwanie dla dzieci i rodziców
Mamy wakacje, czas rodzinnych urlopów, wyjazdów, a także różnych form wypoczynku zorganizowanego dla dzieci i młodzieży. Chcemy zapewnić swoim dzieciom niezapomniany czas pełen przygód i nowych doświadczeń, a jednocześnie nie mamy możliwości być z nimi przez całe dwa miesiące wakacji. Czy posyłanie dzieci i młodzieży na kolonie jest dobrym pomysłem? Jak poradzić sobie z lękiem o dziecko? Czy dziecko jest wystarczająco samodzielne, by poradzić sobie na takim wyjeździe?
Czy moje dziecko jest gotowe?
Każde dziecko może być w innym momencie gotowe na samodzielny wyjazd, zależy to od jego rozwoju emocjonalnego i społecznego. Jeżeli dziecko wyjedzie w momencie, gdy nie jest na to gotowe, może poczuć się porzucone przez rodziców i może to negatywnie wpłynąć na jego poczucie bezpieczeństwa. Nawet najbardziej ciekawe zajęcia i interesujący nowi znajomi nie będą wówczas w stanie sprawić, że „zapomni” o tym, iż czuje się bezradne, smutne, zdenerwowane i nie potrafi funkcjonować samodzielnie, bez pomocy i wsparcia rodziców, na wyjeździe kolonijnym. Po czym zatem poznać, czy dziecko jest gotowe na taki wyjazd? Przede wszystkim, warto obserwować jak funkcjonuje i czuje się w grupie rówieśników, podczas pobytu w szkole czy przedszkolu. Rozmawiać z nim. Jeżeli ma jakieś trudności, chociażby z zadbaniem o siebie, o higienę osobistą, posiłki itp. albo też w relacjach z rówieśnikami, warto krok po kroku wspólnie omawiać, co sprawia problem i dlaczego, wspólnie poszukiwać rozwiązań. Dziecko potrzebuje twojej pomocy i wsparcia jako rodzica, by stopniowo się usamodzielniać i nauczyć się dbać o siebie. Nie stanie się to z dnia na dzień, dlatego potrzeba wiele cierpliwości i uważnego dialogu z pociechą.
Jaki wyjazd wybrać?
Dziecko gotowe na wyjazd na kolonię czy obóz samo będzie potrafiło wskazać korzyści z takiego wyjazdu. Będzie cieszyło się, że pozna nowych kolegów i koleżanki, weźmie udział w ciekawych aktywnościach. Tutaj oczywiście bardzo istotne jest, by dobrać kolonię lub obóz do predyspozycji i zainteresowań dziecka. Obecnie na pewno nie brakuje możliwości wyboru, znajdziemy kolonie i obozy konne, przygodowe, żeglarskie, taneczne, malarskie i wiele, wiele innych, interesujących opcji. Warto włączyć dziecko do procesu decyzyjnego, zapytać, jaki program byłby dla niego najciekawszy, co chciałoby robić. Być może priorytetem dziecka nie będą konkretne aktywności obecne w programie wyjazdu, a np. obecność najlepszego przyjaciela na kolonii lub fakt, że spędzi czas nad morzem lub w górach. To również warto wziąć pod uwagę. Przedstawmy więc dziecku, które czujemy, że jest gotowe na wyjazd, kilka wybranych przez nas propozycji. Opowiedzmy o tym, jakie zasady będą tam panować, co jest w planie, jak to będzie wyglądało. Zobaczmy, jak dziecko zareaguje i co powie. Stwórzmy mu chociaż niewielką przestrzeń wyboru – oczywiście im starsze dziecko, tym ta przestrzeń może być większa.
Bardzo ważną kwestią jest, by nie przedstawiać wyjazdu jako kary: „na kolonii będziesz musiał jeść wszystko bez grymaszenia!” i nie przerzucać na wychowawców kolonijnych odpowiedzialności za nauczenie dziecka dyscypliny, jeżeli w domu są z tym problemy: „na kolonii to dopiero cię nauczą dyscypliny, nie będzie tak, jak w domu, będziesz musiał we wszystkim słuchać się wychowawców!”. W pierwszej kolejności rodziców rolą jest, by pokazać dziecku wartość samodyscypliny.
Jak się przygotować?
Etap pakowania się i przygotowywania do wyjazdu jest bardzo ważnym momentem. Jeżeli dziecko weźmie w nim czynny udział, bardzo możliwe, że lepiej poradzi sobie, gdy pożegna się już z rodzicem i będzie musiało radzić sobie samodzielnie. Dobrze, żeby wiedziało, gdzie została zapakowana jaka rzecz, do czego służy, dlaczego jest potrzebna. Warto wytłumaczyć dziecku, by codziennie zmieniało bieliznę i skarpetki, brudne rzeczy wkładało do osobnej torby, dbało o czystość szczoteczki do zębów i ręcznika i temu podobne. Dzięki temu już od pierwszych godzin będzie wiedziało, co robić i będzie mniej zagubione. Dziecko może wziąć ze sobą kilka ulubionych zabawek, jeżeli regulamin kolonii lub obozu ich nie zabrania. Dodatkowo pomóc mu może spakowanie do walizki ulubionej poduszeczki lub kocyka – przedmiotu, który kojarzy się z domem, zwiększa poczucie bezpieczeństwa, pomaga radzić sobie z trudnymi emocjami i spokojnie zasypiać.
Jak wspierać dziecko w trakcie jego nieobecności?
W momencie, gdy pożegnamy dziecko pod autokarem lub na dworcu kolejowym, mogą nam zacząć przychodzić do głowy myśli: „czy wszystko jest dobrze z moim dzieckiem, czy nic mu nie jest? Czy ma co jeść, jest wyspane, zadbane, bezpieczne? Czy nie płacze, nie tęskni? Czy dobrze się bawi?” Są to bardzo naturalne myśli. Towarzyszyć im może lęk, niepewność, tęsknota. Mamy ochotę „trzymać rękę na pulsie”, dzwonić do wychowawców czy kierownika wypoczynku, sprawdzać pogodę w miejscu, gdzie odbywa się kolonia czy obóz. To wszystko jest bardzo naturalne (chociaż może być tak, że nie mamy takich myśli, a wręcz cieszymy się, że mamy chwilę tylko dla siebie – to też jest jak najbardziej w porządku!). Warto jednak, by okres wyjazdu dziecka był dla rodziców okazją do wypoczynku i zrobienia czegoś tylko dla siebie. Dziecko jest w dobrych rękach! Wykorzystajmy możliwość kontaktu z dzieckiem i wychowawcami w ramach czasowych ustalonych przez organizatora. Może to być np. godzina-dwie dziennie, gdy dziecko będzie mogło porozmawiać z nami przez telefon. A jeżeli przez resztę czasu będzie miało wyłączony telefon, może tym lepiej dla niego? To okazja, by w pełni zaangażować się w to, co dzieje się dookoła, w nowe relacje i przygody! A może nie będzie miało potrzeby dzwonić codziennie do rodziców? Tak też może się zdarzyć. Uszanujmy to, a jak będziemy chcieli dowiedzieć się, czy wszystko z nim okej, zwróćmy się z takim pytaniem do wychowawcy lub po prostu uzbrójmy się w cierpliwość. Nie naciskajmy na codzienne rozmowy telefoniczne i „sprawozdania”.
Jest jeszcze jeden ważny dylemat, oprócz kontaktu telefonicznego – odwiedziny rodziców na kolonii lub obozie. Niektórzy organizatorzy nie przewidują odwiedzin rodziców w ogóle i warto to wówczas uszanować. Jeżeli istnieje opcja odwiedzin, zapytajmy dziecko, czy chce, aby rodzice przyjechali. Spędźmy ten dzień razem, w granicach tego, co przewidzieli organizatorzy. Być może nie jest złym pomysłem spędzenie tego czasu na terenie ośrodka – by dziecko nas po nim oprowadziło, zjadło z nami wspólnie obiad w stołówce, wzięło udział w rodzinnych aktywnościach przewidzianych przez organizatorów. Może okazać się, że dziecko będzie się tak dobrze bawiło, że poczujemy, iż ledwo zwraca na nas uwagę, ale nie miejmy mu tego za złe – po prostu czuje się dobrze i aż tak bardzo nas tam nie potrzebuje, ale i tak najprawdopodobniej bardzo cieszy się, że przyjechaliśmy! Uważajmy na obdarowywanie dziecka słodyczami i innymi przekąskami – dzieci nie zawsze potrafią samodzielnie regulować sobie ilości jedzonych słodyczy i odpowiedniej pory ich jedzenia. Może się zdarzyć, że zjedzą wszystko na raz lub będą jadły przekąski zamiast głównych posiłków. Starsze dzieci z pewnością mogą mieć już lepszą umiejętność „zarządzania” swoimi posiłkami. Tak czy inaczej uczulmy dziecko, by jadło główne posiłki z uwzględnieniem warzyw, owoców i napojów, a przekąski traktowało raczej jako dodatek do nich.
Co jeżeli nastąpi kryzys?
Wielu dzieciom, które wyjeżdżają same na obóz lub kolonię, zwłaszcza po raz pierwszy w życiu, zdarzają się momenty kryzysu. Powodów może być wiele – dziecko bardzo tęskni za domem, nie odnajduje się wśród rówieśników, trudno mu jest przystosować się do zasad obowiązujących w ośrodku, nie radzi sobie z codziennymi czynnościami, nie podobają mu się zajęcia, czuje się źle z powodu np. choroby. Może płakać, chcieć przedłużać rozmowy z rodzicami „w nieskończoność”, a nawet prosić, by ci przyjechali i zabrali je do domu. Oczywiście nie należy tego bagatelizować.
Słuchajmy uważnie, co dziecko nam sygnalizuje, w razie potrzeby dopytujmy je łagodnie, co się dzieje. Być może same rozmowy z dzieckiem, podczas których usłyszy ono spokojny, łagodny i kojący głos rodzica, wystarczą. Dodajmy mu otuchy, zapewnijmy o naszym wsparciu, porozmawiajmy, jak można rozwiązać występujące problemy i zachęćmy do konkretnych działań. Możemy także poprosić wychowawcę o rozmowę z dzieckiem, w spokojnych, bezpiecznych warunkach, „w cztery oczy”, w trakcie której wychowawca wesprze je, wspólnie omówią trudności przez nie doświadczane oraz możliwości poradzenia sobie z nimi.
l, a może nawet i po tygodniu, mimo szeregu rozmów z rodzicami i wychowawcami, dziecko nadal będzie chciało wracać do domu. Może być to odpowiedni moment, by faktycznie zabrać dziecko z obozu czy kolonii, gdyż taka jest po prostu jego potrzeba. Nic na siłę! Bardzo możliwe, że za kilka miesięcy lub za rok sytuacja już będzie inna, a dziecko bardziej gotowe i zmotywowane do wyjazdu bez rodziców.
Doświadczenia, z którymi dziecko wyruszy w dalszą drogę…
Zdarza się, że rodzice posyłają swoje dziecko na kolonię czy obóz z ogromnym lękiem, czy sobie poradzi, po czym są naprawdę zaskoczeni, że nie tylko świetnie sobie radziło, a wręcz chętnie zostałoby dłużej poza domem. Jeżeli dziecko jest gotowe na taki wyjazd, może bardzo wiele z niego wynieść, nawiązać nowe przyjaźnie, nauczyć się nowych rzeczy, podjąć nowe wyzwania, usamodzielnić się, nabrać pewności siebie i wiary w swoje możliwości, co będzie stanowić ogromnie wartościową „wyprawkę” na kolejne miesiące i lata jego życia.
Learn More
SELF – REG: recenzja książki
Czy kluczem do dobrego życia i sukcesu jest samodyscyplina? Okazuje się, że niekoniecznie. Stuart Shanker w swojej książce „Self-reg” udowadnia, że to, czego potrzebujemy, to niekoniecznie więcej kontroli – zamiast tego proponuje kształtować umiejętność samoregulacji.
Samoregulacja jest tworzeniem i utrzymywaniem stanu równowagi pomiędzy naszym poziomem energii a bodźcami docierającymi do nas z otoczenia. Stresory, których doświadczamy w życiu codziennym, mogą dotyczyć różnych obszarów i mieć różny charakter: biologiczny, emocjonalny, poznawczy, społeczny. Shanker przekonuje, że możemy nauczyć się zarządzać naszą energią i rozpoznawać sygnały świadczące o tym, że nasz organizm jest w stanie stresu. Dzięki wskazówkom zawartym w tej książce każdy z nas, niezależnie od wieku, może odnaleźć własne, dopasowane do siebie metody redukcji stresu i nadmiernego napięcia. Jednak chodzi o coś więcej niż tylko uwolnienie się od stresu – w dłuższej perspektywie self-reg ma pomagać budować trwałą odporność i zdrowie psychiczne oraz osiągać wewnętrzny spokój. Ma być drogą ku lepszej, bardziej wyrozumiałej, akceptującej i świadomej relacji z sobą samym i z innymi ludźmi, ku pełniejszemu realizowaniu własnego potencjału. Self-reg to nie tyle pojedyncze strategie i techniki zebrane w jednej książce, ile całościowe podejście do człowieka i do zdrowia psychicznego oparte na relacjach, bliskości, empatii, zrozumieniu, miłości i akceptacji.
Książka self-reg była pisana w dużej mierze z myślą o dzieciach i ich rodzicach, jednak niewątpliwie jest doskonałą lekturą dla osób w każdym wieku i pomocą dla par, rodzin w kształtowaniu głębszych relacji i lepszego wzajemnego zrozumienia. Autor zwraca uwagę na to, że wiele zachowań dzieci, których dorośli nie pochwalają i które określają jako „niegrzeczne”, „niewłaściwe”, jest spowodowanych nadmiernym przeciążeniem układu nerwowego, przebodźcowaniem. Rozpoznawanie takich sytuacji i przyczyn emocji dziecka, a także uczenie go, jak sobie poradzić z napięciem i regulować poziom stresu, może spowodować znaczne zmiany w zachowaniu dziecka i w jego samopoczuciu. Bardzo polecamy lekturę książki „Self – reg”, która stała się niekwestionowanym bestsellerem na całym świecie!
Learn MoreAutentyczność. Odwaga bycia sobą
Jest coś cudownego i uwalniającego w autentyczności. Gdy prezentujemy światu swoje autentyczne Ja, swoją prawdziwą twarz, rozkwitamy i zdaje się, że właśnie wówczas jesteśmy w stanie zrobić najwięcej i być najszczęśliwsi. Dlaczego więc jest to takie trudne?
Nie jest łatwo się różnić
Wielu z nas nie jest zadowolonych z siebie. Wydaje nam się, że skoro nie jesteśmy idealni, to nie możemy się do końca odsłonić. Podejmując kolejne role życiowe, przyjmujemy oczekiwania społeczne związane z tą rolą. Myślę, że nie jest łatwo być sobą, bo zawsze będziemy się jakoś wówczas wyróżniać. Możemy spotkać się z różnymi reakcjami ludzi. Łatwiej być podobnym do innych, bo wówczas nie doświadczamy lęku związanego z tym, czy zostaniemy przyjęci, czy nie doświadczymy odrzucenia i samotności. Na naszej ścieżce życiowej de facto od początku do końca jesteśmy w pewnym sensie sami. Nikt inny nie jest taki sam, jak ja. Nikt nie przeżywa dokładnie tego, co ja, co sprawia, że w swoim przeżyciu jestem zawsze choć trochę osamotniony i nierozumiany.
Kim naprawdę jestem?
Nasze Ja jest czymś płynnym i zmieniającym się w każdej chwili życia. Trochę kim innym jestem dziś, kim innym jutro. Zmieniają się priorytety, wartości, cele. Mogą zmieniać się z dnia na dzień, mogą dużo wolniej. Nie jest niczym złym zmieniać swoje wartości i cele, bo jesteśmy w ciągłym procesie rozwoju i dojrzewania, zdobywamy kolejne doświadczenia, w związku z tym co, co było aktualne jeszcze niedawno, nie musi być aktualne dzisiaj. Nie musimy wstydzić się zmian zdania i kierunku, w którym podążamy, choć również potrzebujemy jakiejś trwałej podstawy, jakiegoś fundamentu, na którym opiera się nasza osobowość, nasza tożsamość i nasze życie. Czym taki fundament będzie? W moim przeświadczeniu takim fundamentem jest to, co stanowi istotę, esencję naszego Ja. Bez jakich cech nie bylibyśmy sobą? Jakie sprawy poruszają nas do głębi i sprawiają, że szybciej bije nam serce? Jakie miejsca, ludzie, aktywności, idee budzą w nas wzruszenie, tęsknotę, pragnienie?
Odważyć się być sobą
Autentyczność wymaga zaakceptowanie ryzyka, że ludzie mogą się z nami nie zgadzać, różnić się od nas, krytykować nas lub odrzucić nas. Takie ryzyko istnieje zawsze, również wówczas, gdy nie decydujemy się na autentyczność. Jakie są korzyści z autentyczności? Gromadzimy wokół siebie ludzi, którzy doceniają nas takimi, jakimi jesteśmy. Nasze otoczenie dopasowuje się choć trochę bardziej do nas i naszych autentycznych potrzeb. Jesteśmy bardziej ich świadomi, świadomi siebie, żyjemy bliżej samych siebie. Nie doświadczamy dysonansu, który powstaje, gdy nasze słowa nie odzwierciedlają naszych prawdziwych przekonań i uczuć, gdy nasze działania są niezgodne z naszymi pragnieniami i granicami.
Autentyczność wymaga wiele odwagi, ale też może okazać się najlepszym sposobem na życie. Wybór należy do nas.
ADHD u osób dorosłych
„Coraz częściej miałem wrażenie, że żyję za ścianą z mgły” – tak w książce Sabine Bernau pt. „ADHD u dorosłych” opisuje swoje przeżycia z dzieciństwa jeden z dorosłych pacjentów. –„To nie byłem ja, tylko ktoś zmordowany, drażliwy, wykończony i agresywny. I te ciągłe huśtawki nastrojów, od euforii do ciężkiej depresji.” Dorośli z ADHD rzadko spotykają się ze zrozumieniem i akceptacją otoczenia, a często jeszcze trudniej jest im zaakceptować samych siebie.
Czym jest ADHD?
ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, ma podłoże neurobiologiczne, związane z funkcjonowaniem mózgu i w związku z tym jest dziedziczonym zespołem zaburzeń. Duży wpływ na rozwój i przebieg ADHD mają czynniki psychospołeczne, stąd nie każda osoba doświadczająca tego zaburzenia będzie zachowywała się tak samo i zgłaszała podobne trudności. ADHD dotyczy zarówno dzieci i młodzieży, jak i osób dorosłych – około dwie trzecie dzieci z ADHD będzie doświadczała jego skutków również w wieku dorosłym. Dlatego ważne jest, by możliwie jak najszybciej przeprowadzić odpowiednią diagnostykę i wdrożyć oddziaływania terapeutyczne.
Jak diagnozuje się ADHD? Jak wygląda terapia?
W Polsce decyzję o podjęciu terapii ADHD podejmuje psychiatra, do niego też można udać się po diagnozę. Terapię najlepiej, by prowadził zespół specjalistów: psychiatra i psycholog lub psychoterapeuta. Mimo coraz szerszej wiedzy o tym zespole zaburzeń oraz coraz nowocześniejszych metod prowadzenia diagnozy i terapii, wciąż brakuje specjalistów, którzy mieliby odpowiednie przeszkolenie i doświadczenie w zakresie pracy z dorosłymi pacjentami z ADHD. W ramach diagnozy zbierane są informacje na temat historii pacjenta, ważną rolę odgrywają również obserwacja zachowania oraz wyniki badań internistycznych i neurologicznych. Bardzo istotne jest dokonanie diagnozy zaburzeń współwystępujących. Na podstawie tych danych psychiatra wyciąga wnioski i tworzy plan terapii.
Terapia osób z ADHD przebiega wielotorowo i jest raczej długotrwała. Składa się na nią farmakoterapia i różne formy pomocy psychologicznej, w zależności od potrzeb mogą być to np. psychoterapia, terapia modyfikacji zachowań, psychoedukacja. Dodatkowo często potrzebne jest leczenie zaburzeń współwystępujących, takich jak chociażby zaburzenia nastroju (najczęściej depresja), zaburzenia snu, zaburzenia lękowe, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, uzależnienia od substancji psychoaktywnych. Istnieją grupy wsparcia dla osób z ADHD oraz możliwości uzyskania przez nie doradztwa i wsparcia.
Obszary trudności w ADHD
Osoby z ADHD doświadczają wielu trudności, które rzutują na codzienne funkcjonowanie i relacje społeczne. Z drugiej strony mają do dyspozycji wiele zasobów wynikających ze specyficznego charakteru ich układu nerwowego. Ostatnio coraz częściej używa się terminu „neuroatypowość” w kontekście osób na spektrum autyzmu oraz z ADHD, w kontraście do „neurotypowości”, którą charakteryzuje się większość osób w populacji. Pojęcie „neuroatypowość” podkreśla, że u danej osoby mamy do czynienia z niestandardową budową i funkcjonowaniem układu nerwowego.
Osoby dorosłe z ADHD żyją z nim już od wczesnego dzieciństwa i najprawdopodobniej odczuwają już wiele jego konsekwencji. Otoczenie może postrzegać je jako jednostki impulsywne, które nie umieją „trzymać języka za zębami”, lubią ryzyko, spóźniają się, są roztargnione i zdezorganizowane, nie umieją się skupić, przerywają innym w pół zdania, a same lubią mówić dużo i rozwlekle, trudno jest im skupić się na wykonywaniu zadania i zrobić to dobrze. Ich emocje bywają postrzegane jako silne i gwałtowne, trudne do zrozumienia, stąd osoby z otoczenia mogą patrzeć na dorosłego z ADHD z góry i traktować go jak „stereotypowego nastolatka” – labilnego emocjonalnie, niedojrzałego, często wybuchającego gniewem lub w bardzo szybkim tempie przechodzącego od euforii do głębokiego smutku.
A jak widzi samą siebie osoba dorosła z ADHD? Bardzo często czuje się „zła i głupia”. Zła, bo zapomina o ważnych dla swoich bliskich sprawach, nie dotrzymuje zobowiązań, przerywa innym, nie potrafi cierpliwie słuchać. Głupia, bo nie jest w stanie skoncentrować się na nauce i pracy, czuje, że uzyskuje wyniki poniżej swoich możliwości, nie umie zorganizować sobie czasu. Wiąże się z tym ogromne cierpienie. Zwłaszcza, gdy otoczenie przypisuje jej w tym wszystkim brak chęci lub złą wolę. Gdy wysyła komunikaty „przecież wystarczy się skupić”, „musisz się bardziej postarać”, „jesteś zdolny, ale leniwy”. Bywa tak, że osoby z ADHD od dzieciństwa starają się ukrywać swoje trudności, chociażby z wykonywaniem zadań lub regulowaniem emocji. Może to przyjmować postać perfekcjonizmu lub przesadnej samokontroli emocjonalnej.
Psychoterapia osób dorosłych z ADHD ma zatem przede wszystkim przywrócić nadzieję – w to, że leczenie może być skuteczne, a nauroatypowość nie wyklucza osiągania życiowych celów i budowania dobrych, trwałych relacji z innymi ludźmi. Kluczowe jest lepsze poznanie swoich trudności, zdobycie wiedzy na temat ADHD u osób dorosłych. Oprócz tego aktywne wykształcanie nowych nawyków, a także afirmacja swoich mocnych stron i zasobów, spośród których można wymienić chociażby energię, aktywność, kreatywność, otwartość na zmiany, pasję, zaangażowanie w podejmowane działania, umiejętność przeżywania zachwytu, euforii, „dziecięcej” radości.
Drodzy dorośli z ADHD, jeżeli to czytacie – oby świat coraz lepiej Was rozumiał i doceniał. Pamiętajcie, że możecie otrzymać specjalistyczną pomoc, odnaleźć życiowe zajęcie, które będzie odpowiadało Waszym predyspozycjom, hobby, które będzie Was fascynować oraz ludzi, którzy będą Was rozumieli i otaczali wsparciem!
Learn More